środa, 10 grudnia 2014

Plan pielęgnacji włosów i skóry twarzy

Słowo się rzekło, kosmetyki na półce. Kompleksowy plan odbudowy pięknej skóry, włosów i paznokci powstał już kilka dni temu, niemniej jednak dopiero dziś mam chwilę na spokojnie go spisać. Jeśli jednak któraś z Was, drogie dziewczęta (oraz drodzy Panowie, wszak i oni o swoją urodę lubią dbać) może mi podpowiedzieć jakiś kosmetyk-cud, który pomógłby mi w osiągnięciu szybszych efektów - śmiało, piszcie, na dniach powinna mi przyjść wypłata. :D

CEL: Wyglądać jak TA PANI:
Emma West jako Lizzie Sidal, źródło: [klik]
Oczywiście na miarę moich skromnych możliwości... ;)
Jeśli chodzi o SKÓRĘ TWARZY, mój plan przedstawia się następująco:
KROK 1. OCZYSZCZANIE:
Do oczyszczania codziennie używam nawilżającej pianki z Natura Siberica, co dwa-trzy dni będę robić peeling używając rumiankowego scrubu z Banii Agafii (muszę go wykorzystać do końca, niestety, nie sprawdził się tak dobrze jak jego nagietkowy kuzyn). Zamiennie będę stosować peeling z płatków owsianych i miodu.
KROK 2. TONIZOWANIE:
Tu liczę na Waszą pomoc. Wcześniej używałam po prostu świeżego soku z ogórka lub wystudzonego naparu z rumianka, jednakże ostatnio słyszałam, że obie te substancje mogą negatywnie wpływać na stan naskórka, wysuszać go i powodować matowienie. Miałam krótki epizod z używaniem wody różanej, który skończył się dla mnie tragedią - zaczerwienioną, podrażnioną skórą, błagającą wręcz o łaskę. ;)
KROK 3. NAWILŻENIE/LIKWIDACJA NIEDOSKONAŁOŚCI
Jeśli chodzi o likwidację niedoskonałości, sprzymierzeńcem będzie mi niezawodny żel Anti-Acne z Lass [klik do recenzji!]. Nic innego nie działa na mnie tak dobrze, po co więc kombinować? Wykańczam także krem matujący z Baikal Herbals [klik do recenzji] i zastanawiam się wciąż, kupować następne opakowanie, czy może poszukać czegoś innego? 
Coś zmienić, coś dodać? Jestem otwarta na Wasze sugestie. ;)

Jeśli chodzi o WŁOSY, jestem trochę w kropce. Mam cienkie, rzadkie włosy, które wypadają garściami. Wcześniej ratowałam je niezawodnym IHT 9 [klik do recenzji!], ale teraz dodatkowo zaczęły się tak plątać, że nie jestem w stanie ich potem rozczesać... Obecnie używam więc Szamponu Dziegciowego 18 Ziół z Banii Agafii, ale mam wrażenie, że lepiej sprawdza się jako żel pod prysznic... zdarza mi się też sięgnąć po nagietkowy płyn do higieny intymnej z Sylveco, ale również znajduje się na wykończeniu. Wniosek: też chętnie posłucham Waszych rad! Jeśli chodzi o maski, pozostanę chyba wierna L'Biotice i ich regenerującej maseczce Biovax. Wykańczam dopiero pierwsze pudełko, ale produkt niezwykle polubił się z moimi włosami. 
Olejowanie uskuteczniam przed każdym myciem, co najmniej godzinę wcześniej. Tu IHT 9 działa już bez zarzutu. ;) Jako serum na końcówki stosować będę kropelkę olejku marchewkowego. Dodatkowo po każdym umyciu włosów będę używać także toniku na porost włosów i eliksiru z ziół przeciwko wypadaniu (oba produkty od Babuszki Agafii), których recenzje mam jeszcze w przygotowaniu. ;)

Trzecia, najbardziej tajemnicza dla mnie kwestia dotyczy PAZNOKCI, które zawsze były w moim przypadku piękne, grube i lśniące. Zwyczajnie nie wiem, jakiego produktu używać, ponieważ nigdy go nie potrzebowałam... Wyposażyłam się co prawda jakiś czas temu w drogeryjną odżywkę 5 in 1 z Miss Sporty, ale nie jestem pewna, czy jej działanie jest w jakikolwiek sposób pomocne.
To co, pomożecie? :)

Część mojej półeczki. Większość kosmetyków na wykończeniu.



wtorek, 9 grudnia 2014

Włosy wypadają, skóra matowieje - o Bogini, co się dzieje?!


Ostatnimi czasy wyglądam jak gówno. 
Używam tego dosadnego słowa z rozmysłem, wszak, jako istota zafascynowana wiktoriańskimi damami, tego typu wulgarne słowa powinnam traktować z co najmniej chłodną pogardą. 
Napisałam: "ostatnimi czasy wyglądam jak gówno", ponieważ tak właśnie jest. Nie tylko nie czuję się dobrze we własnym ciele - nie czuję się dobrze w towarzystwie innych, bardziej zadbanych kobiet, moja pewność siebie spada do minimum w otoczeniu długowłosych piękności o jasnych cerach i jędrnych ciałach. Z jednej strony powinnam teraz napisać: ale przecież się staram, przecież czytam blogi kosmetyczne, uprawiam sport, przecież nie mam czasu, mam dużo pracy, et cetra, et cetra, ale prawda jest taka - wyglądam jak gówno, ponieważ gówno z tym robię. 
Zdarza się Wam czasem szukać wymówek? Pewnie każdemu się zdarza. Ale w pewnym momencie przychodzi moment otrzeźwienia, kiedy nie jesteś już w stanie słuchać własnej ściemy. Jeśli chodzi o pielęgnację skóry i włosów, wróciłam do punktu wyjścia, ale to wyłącznie moja wina. To ja nie przykładałam wagi do codziennego czesania i układania włosów. To ja kładłam się spać w makijażu, to ja pozwalałam paznokciom łamać się i wrastać w skórę. Ja. Nikt inny. Nie chcę wymyślać kolejnych wymówek. Nie chcę czuć się źle w towarzystwie innych. Któraś (któryś? ;)) z Was może pomyśleć - to strasznie płytkie, wygląd nie może być taki ważny. Błąd. Wygląd skóry, włosów, paznokci to przede wszystkim oznaka zdrowia. Jeśli włosy wypadają, paznokcie się łamią, skóra matowieje, pryszcze wyskakują - to znaczy, że robisz coś nie tak, to znaczy, że Twój organizm się buntuje. A ja nie chcę do tego dopuścić. Nie chcę zamykać się w gnijącym, więdnącym kokonie. Chcę zakwitnąć.
Zdarza się Wam czasem chcieć zacząć wszystko od nowa? Wyrwać zapisane kartki z notesu? To właśnie ja. Próbuję jeszcze raz. Moim celem jest przede wszystkim zdrowie. Sprzymierzeńcem w walce będzie mi zdrowa, zróżnicowana dieta i rozsądny plan pielęgnacji skóry, włosów i paznokci. Wciąż jeszcze nie odnalazłam swoich produktów idealnych. Ale będę próbować. 
A Ty? Będziesz próbować zacząć od nowa, a może już jesteś na drodze do zmiany?
Gdziekolwiek jesteś, jedno jest pewne: fajnie, że jesteś.

piątek, 17 października 2014

Savon Noir - czarne mydło z rozmarynem - Bioargania

Witamy ponownie po długiej przerwie spowodowanej pracą, przyjemnościami i wyjazdami. Dzisiaj napiszemy trochę o sympatycznym mydle, które podobnie jak Aleppo podbiło blogosferę kosmetyczną. Czy rzeczywiście warto zaopatrzyć się w Savon Noir? Czy może to tylko sztucznie nakręcony hype?

Zacznijmy od opakowania. Jak widać na zdjęciu jest ono zwyczajne, za to przyozdobione całkiem estetycznymi etykietami nawiązującymi do bliskowschodniej ornamentyki, co jest charakterystyczne dla szaty graficznej Bioarganii. Po odkręceniu wieczka ukazuje się naszym oczom przykrywka, która uniemożliwia wilgoci dostanie się do naszego mydła (a zmoczone Savon Noir szybko traci na wartości), stąd lepiej jej nie wyrzucać.

Samo mydło jest ciemnozielone z domieszką brązu, lekko przejrzyste, przypominające w konsystencji i klarowności niezaschniętą żywicę. Nie jest mocno kleiste, przez co łatwo jest usunąć je z rąk i nie wymydlać niepotrzebnie zbyt wielkiej jego ilości.

Co do zapachu to fanki wszelakich syntetycznych woni drogeryjnych nie będą zachwycone (ja akurat jestem). Mydło pachnie oliwkami, takimi do jedzenia, nie tymi, które rzekomo są w kremach do rąk. Wyczuwalna jest także nuta rozmarynu, która jest jednak nieco przytłumiona. Zapach mydła jest intensywny i utrzymuje się dość długo na skórze.

Choć Savon Noir jest mydłem, to jednak nie służy do codziennej pielęgnacji jak Aleppo. Stosowane jest w roli peelingu enzymatycznego i trzeba przyznać, że doskonale sprawdza się w tej roli. Małą grudkę mydła nakładamy na zwilżoną twarz (ważne: miejcie przy tym suche łapki żeby nie zawilgocić reszty mydła), po czym rozsmarowujemy ją na policzkach, brodzie, nosie i czole, omijając rzecz jasna okolice oczu (strasznie szczypie!). Zostawiamy na parę minut i spłukujemy je masując. Już po pierwszym razie skóra jest bardzo miła w dotyku. Podczas systematycznego stosowania cera jest wyraźniej czystsza, a ilość naskórka ongiś smętnie zwisającego nam z twarzy zredukowana do zera. Wyraźnie poprawia krążenie, co u osób z cerą naczynkową może być problematyczne, jednak u anemików jest wielką pomocą w walce z szarawym odcieniem skóry. Mydła lepiej nie używać na podrażnione miejsca: rany, ugryzienia komarów i innych owadów, zaognione wypryski, podobnie jak w przypadku oczu może dość mocno szczypać i utrudnić gojenie się. 

Mydło jest bardzo wydajne i spore (200 g), co może być problemem, bo produkt stosunkowo szybko się przeterminowuje.

Skład jest krótki i przyjemny: Potassium olivate, Aqua, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Potassium hydroxide.


wtorek, 9 września 2014

Zanim pojawiły się blogi - o kosmetycznych recenzjach w XIX wieku

Choć recenzje kosmetyków kojarzą nam się głównie ze współczesnością i to w dodatku z nowymi mediami, to ich korzenie sięgają wcześniejszych epok. 

Zanim pojawiły się blogi, komputery i telewizja, kosmetyki recenzowano w prasie. Już w XVIII wieku wypuszczano pierwsze periodyki, w których umieszczane były przepisy na kosmetyki domowej roboty. Forma ta rozkwitła jednak w pełni w połowie XIX wieku. Oprócz przepisów z serii DIY, które jakby nie patrzeć były dziadkami współczesnej kosmetologii pojawiały się także recenzje. I często wcale nie były one pochlebne. Nadsyłano je listownie do redakcji.

źródło http://www.peachridgeglass.com/2013/05/mrs-s-a-allens-worlds-hair-restorer-display-and-some-more/
Recenzje kosmetyków pojawiły się wraz z popularyzacją kosmetyków, które nie były wytwarzane w domu przez panie, ale produkowane w aptekach, czy fabrykach. Razem z komercjalizacją przyszła pora i na oceny. Jedną z nich opublikowała na swoim blogu blogerka The Gibson Girl's Guide to Glamour . Dotyczyła ona produktu o nazwie  “Mrs. Allen’s World’s Hair Restorer,”, szamponu produkowanego w Ameryce. Niezadowolone klientki skarżyły się listownie do gazety, że produkt wywołał u nich zaczerwienienie skalpu i świąd, a dodatkowo zawierał znaczne ilości rtęci, które zagrażały ich zdrowiu, choć producent zaznaczał, że skład jest naturalny. Czytelniczki wymieniały się opiniami, jedne broniły, ale większość była nastawiona bardzo anty wobec nieszczęsnego szamponu. Sprawa zakończyła się na wymianie własnych recept na dobre, naturalne szampony. I podobnie jak teraz na blogach z parabenami i SLSem, kobiety w XIX wieku walczyły ze szkodliwymi składami.

Pod tym adresem możecie znaleźć reklamy i butelki szkodliwego specyfiku. Niektóre z nich są naprawdę śliczne, aż szkoda, że produkt był bublem: http://www.peachridgeglass.com/2013/05/mrs-s-a-allens-worlds-hair-restorer-display-and-some-more/

Sylveco - Krem brzozowy z betuliną

Firmy Sylveco nie muszę przedstawiać miłośniczkom naturalnej pielęgnacji. Polska firma jest dość dobrze znana pośród blogerek, a jej produkty zazwyczaj spotykają się z bardzo pozytywnym odbiorem. Jest to zdecydowanie zasługa naturalnych składów, opartych na roślinach z naszej szerokości i długości geograficznej. 

Moja przygoda z Sylveco zaczęła się z lekkim kremem rokitnikowym i pomadką z betuliną oraz kremem pod oczy z bławatkiem. Wszystkie produkty były mi bardzo miłe, stąd z chęcią sięgnęłam po krem brzozowy z betuliną,. Tym bardziej, że brzozy kocham w każdej odsłonie. 

Krem zamknięty jest w okrągłym pudełeczku zakręcanym na nakrętkę. Posiada dodatkowo osłonkę z cienkiego plastiku, która zapobiega dostawaniu się brudków do środka. Co prawda nie jestem fanką tego typu opakowań, bowiem do rozprowadzana wymagana jest paletka, a wkładanie palucha w krem jest niezbyt higieniczne, to w tym wypadku innego pudełka być nie mogło. 
Krem jest bowiem bardzo, bardzo treściwy i w konsystencji przypomina zmrożone masło i dopiero po kontakcie ze skórą staje się łatwy do rozprowadzenia. Bardziej przypomina roztopioną pomadkę niż krem. Jego konsystencja ma jednak wielki plus: nawet mała grudka wystarczy by położyć ją na całą twarz.

Ma delikatny, nieco liściasty, ale i naturalny zapach, który zbytnio nie rzuca się w nozdrza i nie drażni, po aplikacji jest niewyczuwalny.

Sam krem zaskakująco bardzo łatwo się rozprowadza i ładnie się wchłania. Co prawda przez jakiś czas skóra może się świecić, stąd lepiej stosować go jako krem na noc, to po pewnym czasie ta właściwość staje się niezauważalna, a twarz jest miękka i odżywiona. Krem dobrze radzi sobie z przemęczoną i ziemistą cerą i jej niedoskonałościami. Po dwóch tygodniach używania moja skóra wygląda na znacznie bardziej wypoczętą a liczba podłych wyprysków zmalała. Krem radzi sobie też świetnie ze spierzchniętymi ustami i nałożony na usta wygląda jak bezbarwna pomadka. Zgodnie z obietnicami producenta kremikowi niestraszny jest zrogowaciały naskórek i wszelakie smętnie dyndające skórki.
 Choć wydaje się być bardzo ciężkim produktem to nie zdarzyło się mu mnie "zapchać" nawet jeśli stosowany był na dzień i mieszany ze zwykle zapychającym koreańskim kremem BB. Jeśli macie problemy z cerą i nagłymi wypryskami to produkt od Sylveco powinien wam z nimi pomóc. 

Skład jest krótki i przyjemny: Woda, Olej sojowy, Olej jojoba, Olej z pestek winogron, Wosk pszczeli, Betulina, Stearynian sodu, Kwas cytrynowy.


środa, 3 września 2014

Khadi - Przeciwłupieżowy Szampon z Neem

Z Khadi było swego czasu całe grono afer. Nagle jak grzyby po deszczu wyskakiwały kolejne podróbki żerujące na niewiedzy kupujących, które nijak się miały do oryginalnych produktów. Właściciele sklepów z naturalnymi kosmetykami wystosowywali pisma, a chętnych na ziołowe cuda zrobiło się mniej. Niestety i ja padłam ofiarą tej paniki, jak się okazało słusznie omijałam produkty, które też są Khadi, ale pośrednik inny itp. Były to zupełnie inne produkty, w których roiło się od chemii i składy z opakowań nijak się miały do zawartości. 
Po drobnym researchu w sieci zdecydowałam się nabyć kolejny produkt Khadi. Moim pierwszym była maseczka sandałowa, z którą bardzo się polubiłam, ale to nie miejsce na nią, ale na szampon z neem. 
 
Butelka o pojemności 210 ml wykonana jest z ciemnego półprzezroczystego plastiku. Otwierana jest na korek podobny do tych z Baikal Herbals, co jest wygodnym sposobem dozowania, tak by nie wylało się zbyt wiele. Etykieta jest estetyczna i trwała.

Szampon ma galaretowatą konsystencję i pomarańczową, przejrzystą barwę. Ma mocny zapach przypominający nieco zapach lubczyku (czy przyprawy rosołowej typu Knorr), wymieszany z cięższymi, ziołowymi aromatami. Nie ma w tym nuty syntetyku.

Po nałożeniu na włosy i spłukaniu zapach utrzymuje się na włosach i nie wietrzeje po wysuszeniu. Dla mnie jest przyjemny więc zaliczam to na plus, ale jeśli ktoś nie polubi się z tą wonią to mu współczuje. Dobrze radzi sobie przy zmywaniu oleju z włosów. Włosy są sypkie, ale wyglądają jakby nieco lepiej, być może przez dodatek henny (dla blondynek: nie wpływa na kolor włosów, nie przyciemnia). Najważniejsze jest działanie przeciwłupieżowe. A to jest spektakularne, już po trzech myciach stan skóry głowy znacznie się polepszył, a po kolejnych praktycznie w ogóle zniknął. Zapewne to neem i  Vitex Negundo (który wykazuje podobne właściwości antygrzybiczne i kojące co popularniejszy od niego neem). Oczywiście istnieje możliwość, że ta duża ilość ziół może przesuszać włosy, ale u siebie tego nie zauważyłam. Jestem wielkim wrażliwcem i alergikiem jeśli chodzi o kosmetyki, ale nic mnie nie uczuliło, jednak przed kupnem upewnijcie się, że nie jesteście uczuleni na żaden ze składników.
 Jestem z niego bardzo zadowolona. 

Skład: Aqua • Coco Glucoside • Lauryl Glucoside • Sodium PCA • Glycerin • Trigonella Foenum Graecum • Azadirachta Indica (Neem) • Vitex Negundo (indischer Mönchspfeffer) • Acacia Concinna (Shikakai) • Sapindus Mukurossi (Reetha) • Lawsonia Inermis • Emblica Officinalis (Amla) • Indigofera Tinctoria • Aloe Barbadensis Gel (Aloe Vera) • Sodium Cocoyl Glutamate • Glyceryl Oleate • Caprylyl/capryl Glucoside • Citric Acid • Sodium citrate • Rosmarinus Officinalis Essential Oil (Rosmarin) • Xanthan Gum • Hydrolyzed Sweet Almond Protein (Mandelprotein) • Hydrolyzed Wheat Protein (Weizenprotein) • Zinc PCA • Oryza Sativa Oil • Sodium Levulinate • Potassium Sorbate • Melaleuca Alternifolia Essential Oil (Teebaumöl) • Eucalyptus Citriodora Essential Oil (Eukalyptusöl) • Azadirachta Indica Oil (Neem) • Linalool*, Limonene*

czwartek, 28 sierpnia 2014

Olejek do włosów - Sesa

Parę tygodni temu nabyłam również legendarny olejek Sesa cieszący się niebywałą popularnością w internetach. Jak się u mnie sprawdził? Czy rzeczywiście jest się o co zabijać? 

Olejek przybył do mnie w ładnym, tekturowym pudełeczku pokrytym opalizującą folią. W środku tegoż znajdowała się buteleczka z twardego, nieprzezroczystego plastiku o pojemności 90 ml, z niezbyt estetyczną nakrętką. Wrażenia estetyczne: mocno przeciętne. W opakowaniu był także mały żel do mycia twarzy jednak ilość SLSów skłoniła mnie do oddania go osobie, które z SLS nie ma problemów.

Olej o dziwo nie był skrystalizowany, przed czym mnie ostrzegano. Miał ciekłą konsystencję i zielony kolor. Był średnio klarowny i pływały w nim małe kryształki. 

Jego zapach był mocno intensywny i wcale nie kadzidlany, jak pisało mnóstwo blogerek. Śmierdział naftaliną wymieszaną z cytrynowym odświeżaczem do powietrza. Zgroza. Zdecydowanie nie jest to zapach orientalny, chyba, że ktoś ma na myśli szafę chińskiej staruszki, która pokonała mole. 

Zapach ten utrzymywał się także po nałożeniu i po spłukaniu, co dodatkowo powodowało u mnie wystąpienie piany na pysku. 

Olej był gęsty i trudny do spłukania. Nieraz musiałam poprawiać mycie bo nie udało mi się go doszorować i robił z włosów strąki. 

Czy włosy wyglądały po nim lepiej?
Nie, ani lepiej, ani gorzej. Nie były ani gładsze, ani bardziej zdrowe, ani nie pomogło mi to w walce z łupieżem, ani nie przyspieszyło wzrostu. Moje włosy wykazały się totalną obojętnością wobec Sesy. 

Co do składu wydaje mi się, że co za dużo to niezdrowo i przez to olej po prostu nie działa, a wręcz może zaszkodzić, tym bardziej, że sporo tych składników nie da się odszyfrować:
Skład: Bhrungraj (Eclipta alba) 3% , Trifala 3% w/v, Brahmi (Saraswathi) (Centella asiatica) 1% w/v, Chameli Pan(Chetika) (Jasminum officinale) 1% w/v, Chanothi (Krishnala) (Abrus precatorius) 0.5% w/v, Dhaturo(Mahamohi) (Datura metel) 2% w/v, Elaychi (Sukshma) (Elettaria cardamomum) 0.5% w/v, Gali pan (kalkeshi) (Indigofera tinctoria) 1.% w/v, Indravama (Gavakshi) (Citrullus colocynthis) 1.% w/v, Jatamansi (Tapasvini) (Nardostachys jatamansi) 0.5% w/v, Karanj Beej (Chirbilvak) (pongamia glabra) 0.5% w/v, Neem Beej (paribhadra) (Azadirachta Indica) 0.5% w/v, Mahendi Pan (Henna) (Lawsonia alba) 0.5% w/v, Mandur (Sinhan) (Ferri peroxi dumrubrum) 4% w/v, Rasvanthi (Rasgarbh) (Berberis aristala) 0.5% w/v, Akkal kara (Anacyclus pyrethrum) 0.5% w/v, Vaj (Jatila) (Aconus Calamus) 0.5% w/v, Yashti Madhu (Mulethi) (Glycyrrhiza glabra) 0.5 % w/v, Milk (Dugdha) 10% v/v, Wheat Germ Oil (Triticum aestivum) 1% , Lemon Oil (Citrus medica) 1% , Nilibhrungandi Oil 8% , Til Oil (Sesamum indicum) 25%, Sugandhit Dravya 2%

Sądzę, że ta szalona ilość wszystkiego może zabić alergików, stąd zalecałabym ostrożność w stosowaniu go.

Z czasem stało się to przed czym wszyscy ostrzegali: olejek się skrystalizował i trzeba było go odmaczać w gorącej wodzie, żeby nadać mu płynność (to przez olej kokosowy), przez co jeszcze bardziej uciążliwa stało się używanie go.

Jestem zdecydowanie na nie. 

Orientana - Olejek do twarzy drzewo sandałowe i kurkuma

Chociaż wakacje dobiegają końca, to my mamy jeszcze miesiąc przed sobą i wykorzystujemy je do granic możliwości, zbierając materiały potrzebne nam do pracy i tłumacząc stare dokumenty. Mimo, że Preraphaelite Beauty trochę się przykurzyło to rzecz jasna nie zapomniałyśmy o codziennej pielęgnacji, a nasze kosmetyczki wzbogaciły się o nowych rezydentów.

Jednym z nich jest wyprodukowany przez polską firmę Orientana specjalizującą się w kosmetykach naturalnych na bazie azjatyckich roślin. Ich fabryki znajdują się na Tajwanie i Indiach, ale producent zastrzega, że przechodzą kontrolę jakości nim zostaną rzucone do sprzedaży. 

We Wrocławiu udało nam się nabyć jeden z ich olejków: Olejek do twarzy, drzewo sandałowe i kurkuma. 

Olejek zamknięty jest w plastikowej buteleczce mieszczącej 55 ml. Minusem opakowania jest korek, który przecieka i jest problematyczny w transporcie, więc w podróży sprawdza się słabo. 

Sam olejek ma dość rzadką, lekką konsystencję. Jest przezroczysty, więc nie brudzi na żółto, co mają w zwyczaju produkty z kurkumą. 

W zapachu dominuje nuta drzewa sandałowego (nie mylcie tego zapachu z tym czym pachną syntetyczne kadzidełka). Jest przyjemny, choć dość intensywny i utrzymuje się przez długi czas po nałożeniu kosmetyku. 

Jeśli chodzi o wydajność: parę kropelek wystarczy żeby pokryć cała twarz. 

Olejek nadaje się do każdego typu cery, szczególnie do cery zanieczyszczonej i zmęczonej. Zawiera witaminę E (chociaż jest ona na końcu składu) i kwas linolowy Omega-6 przez co zapobiega rozwojowi wolnych rodników i przyjemnie redukuje zmęczenie na twarzy. Dobrze sprawdza się stosowany zamiast kremu nawilżającego. Nie pozostawia filmu, szybko się wchłania i nie zapycha. Kurkuma zaś pomaga w walce z wypryskami i skutecznie oczyszcza. 

Olejek ma jednak mylącą nazwę, dlaczego? Przede wszystkim jest to olej z ziaren słonecznika, który różni się od tego, którego używamy w kuchni i jest bogaty w witaminę E, selen i tłuszcze nienasycone. Drugi w składzie jest olej sezamowy, który posiada naturalny filtr UV, dalej olej migdałowy zawierający witaminę E i przeciwutleniacze, potem jojoba mający właściwości łagodzące, olejek z pestek moreli popularny w walce ze zmarszczkami, olejek z kiełków pszenicy również źródło witaminy E i dopiero na końcu mamy olejek sandałowy i ekstrakt z kurkumy.

Moja cera przy stosowaniu go wygląda znacznie lepiej, chociaż efekty nie są widoczne od razu. Skóra jest mniej ziemista, ilość wszelakich wyprysków zmniejszyła się znacznie. Wydaję mi się także, że olejek odrobinę podratował sytuację mojej doliny łez, która od notorycznego zmęczenia była bardzo widoczna, a teraz w tych okolicach jest troszkę gładziej. Oceniam go zdecydowanie na plus i z pewnością zdecyduję się na kolejną buteleczkę.

Skład: Heliantus Annus Seed Oil (olej z ziaren słonecznika), Sesamum Inndicum Seed Oil (olej sezamowy), Olea Europea Oil (olej z oliwek), Prunus Amygdalus Dulcis  Oil (olej migdałowy), Simmondsia Chinensis oil (olej jojoba), Prunus Armeniaca Oil (olej z pestek moreli), Triticum Vulgare Oil (olej z kiełków pszenicy), Santalum Album Wood Oil (olejek z drzewa sandałowego), Curcuma Longa Root Powder (ekstrakt z kurkumy), Tocopherol (vit E)

Mimo, że olejek Orientany ma tak daleko składniki od których wziął nazwę, to jest to dobry kosmetyk, któremu warto dać szansę.

czwartek, 17 lipca 2014

Baikal Herbals – krem matujący do twarzy na dzień – do cery tłustej i mieszanej - od Ekosfera

Kolejnym produktem zakupionym przez nas w legnickiej Ekosferze był krem matujący na dzień od Baikal Herbals. Jako, że krem na noc z tej linii sprawdzał się dobrze, to logicznym było sięgnięcie po wersję dzienną.

Podobnie jak krem na noc, krem na dzień zapakowany jest w smukłe, białe opakowanie z dozownikiem. Dzięki temu łatwo wydobyć odpowiednią ilość kosmetyku. Krem ma lekką konsystencję, szybko się wchłania i nie pozostawia filmu na skórze. Ma przyjemny, kwiatowy zapach, charakterystyczny dla tej linii kosmetyków. 

Co do działania to jest to bardzo dobry kosmetyk na upalne, letnie dni. Skóra jest po nim lekko napięta i nie świeci się, przy tym nie jest po nim przesuszona, co często ma miejsce w kosmetykach do cery tłustej. Krem nie zapycha porów, co czasami zdarzało się jego odpowiednikowi na noc. Efekt matujący jest delikatny i przypomina zaaplikowanie na siebie kremu bb. Co do właściwości regenerujących nie są one spektakularne, ale jest to bardzo solidny kosmetyk, który doskonale sprawdzi się na wakacyjnych wyjazdach i podczas cieplejszych dni. 

Skład:  Aqua with infusions of: Jasminum Officinale Oil, Thymus Vulgaris Extract, Scutellaria Baicalensis Extract, Organic Calendula Officinalis Extract, Organic Melissa Officinalis Extract, Organic Thymus Vulgaris Extract; Cyclopentasiloxane, Tri C14-15 Alkyl Citrate, Dicaprylyl Ether, Glycerin, Glyceryl Stearate, Mica, Talc, Titanium Dioxide, Lauroyl Lysine, Poliglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Carbomer, Allantoin, Panthenol, Bisabolol, Parfum, Xantan Gum, Zn PCA, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.

Osoby, które nie przepadają za silikonami zapewne zniechęcone będą Cyclopentasiloxane, który znajduje się dość wysoko w składzie kosmetyku. Na szczęście jest to silikon lotny, który wyparowuje sam po pewnym czasie i nie trzeba go traktować mocnymi detergentami.

niedziela, 13 lipca 2014

Pervoe Reshenie Maska liftingująca - tonizująca - od Ekosfera


Po dość długiej przerwie, spowodowanej wyjazdem, niekoniecznie natury wakacyjnej, wracamy z nowymi recenzjami. Na pierwszy ogień idzie zakupiona w legnickim sklepie z kosmetykami naturalnymi Ekosfera ( https://www.facebook.com/Ekosferakosmetykinaturalne ) maseczka liftingująco-tonizująca od Babuszki Agafii.

Opakowanie kosmetyku jest bardzo estetyczne i praktyczne w użyciu. Dzięki białemu, odkręcanemu kurkowi zawartość nie wylewa się nadmiernie i nie musimy martwić się o to, że kosmetyk wybrudzi nam wnętrza kosmetyczki.

Maseczka ma umiarkowanie gęstą konsystencję, którą łatwo zaaplikować na skórę. Jest białego koloru, a jej zapach jest bardzo delikatnie kwiatowy. Wchłania się dość szybko, a jej resztki są łatwe do zmycia z twarzy.

A jak z jej działaniem? Zdecydowanie lekko napina ona twarz i niweluje oznaki zmęczenia. Likwiduje również efekt spuchniętych policzków, jeśli potrzyma się ją nieco dłużej. Co do właściwości tonizujących: maseczka jest bardzo lekka, oczyszcza zanieczyszczenia z twarzy i dość dobrze zwalcza widoczne wypryski, zaczerwienienie wokół nich jest znacznie mniej widoczne po jej zmyciu. Maseczka doskonale odpręża skórę. Zdecydowanie jest ona warta polecenia i z pewnością po zużyciu pierwszego opakowania, które swoją drogą jest bardzo wydajne, sięgnę po nią po raz kolejny.

Skład: Aqua, Dicaprylyl Ether, Butirospermum Parkii (Shea Butter), Organic Camellia Sinensis Leaf Extract (organic white tea extract), Persicaria Hydropiper Extract (extract of peppermint herbs), Malva Sylvestris Extract, Citraria Nivalis Extract (extract Cladonia snow) , Kaolin, Glyceryl Stearate, Organic Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil (organic wheat germ oil), Cetearyl Alcohol, Sorbitane Stearate, Sodium Cetearyl Sulfate, Xanthan Gum, Potasium Sorbate, Parfum, Citric Acid.

Wyjątkowo nie mamy tu nieco oszukańczego Aqua with infusions of. Ekstrakty są stosunkowo wysoko w składzie. Jednakże wbrew zapewnieniom producenta, skład nie jest w 100% naturalny, vide: Potasium Sorbate. Syntetyki są jednak stosunkowo daleko na liście składników i nie podrażniają bardzo alergicznej cery, jakiej jestem właścicielką.

piątek, 27 czerwca 2014

Zimnotłoczony olej z nasion brokułu od Ecospa

Niepozorna aptecznie wyglądająca buteleczka kryjąca w sobie żółtozielony olej przypominający konsystencją oliwę z oliwek okazała się doskonałym lekarstwem na moje przesuszone końcówki.

Olej ma przyjemny, warzywny zapach daleki od woni gotowanego brokułu, a raczej nasuwający skojarzenia z pietruszką. Nie jest zbyt intensywny, czy drażniący dlatego aplikowanie go i trzymanie na włosach nie przyprawi nas o ból głowy.

Olej z nasion brokułu stosuję jako zamiennik silikonu i zabezpieczam nim końcówki włosów. Sprawdza się przy tym doskonale. Wchłania się szybko, nie skleja kosmyków, a chroni je przed rozdwajaniem się i "sianowacieniem". Można spokojnie stosować go bez spłukiwania. Czasem nakładam go trochę więcej nie tylko na końce, a całe kosmyki i wtedy nie obejdzie się bez zmycia go za pomocą szamponu. Po miesiącu stosowania go moje włosy wyglądają o wiele lepiej: nie puszą się i nie rozdwajają, ograniczyła się też mocno ich łamliwość.

Olej nie jest drogi, a bardzo skuteczny, tym bardziej gorąco polecam by się z nim zapoznać.

czwartek, 19 czerwca 2014

zaginiony PRERAFAELICKI PIĄTEK - 7.ja nie tylko ładnie wyglądam, umiem też ładnie malować.

"Autoportret"
Związek Lizzie Siddal i Rossettiego z pewnością należał do jednych z bardziej burzliwych w historii relacji artysta - jego muza. Kochliwy Dante z jednej strony upatrywał w wielkookiej piękności swoją Beatrycze, z drugiej nie miał oporów przed zdradzaniem jej na prawo i lewo, z jednej głośno wypowiadał się o potrzebie jej twórczej niezależności i udzielał jej lekcji malarstwa, z drugiej: w listach nazywał pieszczotliwie "potulną, nieświadomą gołąbką." Żałoba po jej tragicznej śmierci pozwoliła mu namalować jeden z jego najlepszych obrazów, "Beata Beatrix", a zimna kalkulacja - wykonać jeszcze co najmniej siedem dokładnych kopii n sprzedaż. Podobnie wiele sprzeczności można zauważyć, śledząc karierę artystyczną Lizzie.
Teorii na temat tego, czy Rossetti był swoistym mistrzem dla zapatrzonej w niego Siddal, czy też raczej skłaniał się ku ograniczaniu jej, tak, aby jej gwiazda nigdy nie zapłonęła silniejszym blaskiem od jego samego jest wiele. Faktem jest, że ich twórczość jest do siebie bardzo podobna, przede wszystkim treściowo, ale i stylistycznie - kreska Elisabeth jest o wiele mniej "doskonała", wręcz prymitywna, przy czym: moim zdaniem dużo lepiej reprezentuje ideały prerafaelickiej sztuki (więcej na ten temat w poprzedniej piątkowej notce - klik!), która miała przecież sprzeciwiać się akademickiej perfekcji. Ruskin, słynny krytyk współczesny Lizzie, często nazywał ją "geniuszem". Czy było to powodowane zachwytem nad jej twórczością, czy też nad samą Siddal - tego również nie wiemy. Przetrwało jednak dosyć sporo jej obrazów i jeszcze więcej szkiców, czytelnikom więc pozostawię możliwość wyboru. (wszystkie ilustracje obrazów Lizzie pochodzą z lizziesiddal.com)
"Lament Kobiet"
"Przed Bitwą"
"Święta Rodzina"
"Makbet"
"Poszukiwania Św. Grala"

środa, 18 czerwca 2014

zagniony PRERAFAELICKI PIĄTEK 6. - źródła inspiracji, czyli właściwie dlaczego "pre"?

Rosetti "Zwiastowanie"
Dom rodzinny państwa Millais'ów na Gower Street w Londynie, 1948 rok. Trzech marzycielskich Anglików postanawia założyć swoje własne, artystyczne stowarzyszenie, stojące w opozycji do wiktoriańskiej, czysto akademickiej sztuki i postanawiają nazwać je "Bractwem Prerafaelitów". 
Dlaczego właśnie w ten sposób? Odpowiedź jest bardzo prosta. Człon "pre" odnosi się ona do malarzy włoskiego trecenta i quattrocenta - Simone Martiniego, Fra Angelico czy Giotta, których to nasza wesoła gromadka bladolicych anglików postanowiła obrać sobie za wzór do naśladowania. Malarzy wczesnego renesansu, a więc tworzących "przed" Rafaelem (chodzi oczywiście o słynnego Rafaela Santi, twórca słynnej Madonny Sykstyńskiej). 
Co to zaś oznaczało w praktyce? Przede wszystkim powrót do natury, szczerość, naturalność, swobodę w traktowaniu tematów. Większość krytyków sztuki zauważa zgodnie, iż prace prerafaelitów cechuje niezwykła lekkość pędzla - mimo pozornego "upozowania" i swego rodzaju "zadęcia" prace wydają się być malowane bardzo przestrzennie, są pełne życia. Zmieniła się również sama tematyka obrazów - teraz o wiele częściej przedstawiała ona sceny zarówno z Biblii czy dramatów Szekspira, jak i legend arturiańskich czy poematów współczesnych twórcom poetów, chociażby Keatsa. 
Poniżej kilka przykładowych dzieł "prawdziwych" pre-rafaelitów ;) (wszystkie dzisiejsze obrazki pochodzą z angielskiej wikipedii) : 

Giotto "Kazanie do ptaków"
Fra Angelico "Zwiastowanie"
Simone Martini "Święta Klara"
Pietro Lorenzetti "Opłakiwanie Chrystusa"
Ambrogio Lorenzetti "Alegoria Dobrych Rządów w Padwie"

Yankee Candle - Honey and Spice

Moje pierwsze i bardzo przyjemne spotkanie z Yankee Candle nastawiło mnie optymistycznie co do drugiej próby z ich produktami. Padło na Honey and Spice. Miód i przyprawy. Brzmi to dość przyjemnie i ciepło. A jak ten zapach "wygląda" w praktyce?


Wąchany bez palenia jest całkiem przyjemny, słodkawy, ale dominują w nim przyprawy: cynamon i goździki. Zapowiada się więc dobrze.

Po zapaleniu czar dość brutalnie pryska. Po pierwsze: wosk jest okrutnie kopcący i pali się czarnym dymem. Czyżby wadliwy egzemplarz? Co do zapachu: w niczym nie przypomina ani miodu ani przypraw. Raczej męskie, niezbyt miłe dla nozdrzy perfumy. Czekam, może nabierze innego aromatu z czasem. Niestety nic takiego się nie dzieje i nadal pachnie mi w domu jakimś Bondem czy innym Brutalem. Na szczęście nie jest mocno intensywny i dało się go szybko wywietrzyć.

Okrutnie mnie zawiódł. Lepiej podgrzać miód z goździkami i dolać sobie do herbaty. I zdrowiej i odczucia organoleptyczne przyjemniejsze.

piątek, 13 czerwca 2014

Wiktoriański Puder

Waterhouse - Vanity źródło: http://www.johnwilliamwaterhouse.com/home/

Nie umiem dobrać sobie odpowiedniego pudru czy podkładu. Krajowe są dla mnie stanowczo za ciemne i stwarzają wrażenie maski, która kończy się na szyi. Na szczęście z pomocą przychodzą kosmetyki azjatyckie. Niestety sporo z nich składa się głównie z silikonów, a jednak wolałabym coś lżejszego. Z pomocą przychodzą retro receptury rozsiane po książkach i blogach poświęconych historii dbania o siebie. Jednym z nich jest The Gibson Girl's Guide to Glamour i przepis na jasny wiktoriański puder.

Jak się okazuje pudry zawierające ołów w połowie XIX wieku zaczęły być wypierane przez zdrowszy zamiennik jakim jest tlenek cynku. Jest on nadal dostępny, choćby w ecospa, do kupienia i stosowany jako składnik kosmetyków. Ma dość wysoki filtr UV, w zależności od źródła czytałam że jest to od 10 SPF do 20 SPF (ale skłaniam się do prawdziwości niższej wartości). Jest bezpieczny do stosowania w stężeniu, tu też różne wersje od 25% zawartości do 50%. Ja stosuję go w mieszance 1/3.

Przejdźmy zatem do pudru.
Równe części talku, skrobi i tlenku cynku mieszamy i nakładamy pędzlem. (używam jednak trochę mniej talku i trochę więcej skrobi, jako, że talk może mieć właściwości zapychające, czasem robię też mieszankę 2/3 skrobia 1/3 tlenku cynku i ta sprawdza się u mnie najlepiej).

Nie jest to zbytnio skomplikowany proceder. A co do samego pudru. Nie sprawdzi się on raczej u osób z bardzo ciemną karnacją. U jasnoskórych elegancko zakryje niedoskonałości i dość dobrze chroni przed słonecznymi promieniami. Nie zapycha. Jest dość trwały, jednak w połowie dnia trzeba powtórnie przypudrować nosek. Bardzo polecam.

wtorek, 10 czerwca 2014

Kryzysowy, domowy peeling cukrowy do buzi.


Przepis bardzo prosty, doskonale złuszcza, natłuszcza, pozostawia skórę jasną, dobrze odżywioną i sprężystą. Na dodatek kosztuje niewiele, a tak prosto go zrobić!
 
Potrzebujemy rzeczy następujących:
*2 szklanki brązowego cukru
*małe awokado
*2 łyżeczki oleju kokosowego (olej oczywiście trzeba wcześniej ogrzać)
*3 łyżeczki naparu z rumianku lub zielonej herbaty

Wszystkie składniki mieszamy ze sobą w miseczce, potem nakładamy na buzię i szorujemy, tylko nie za mocno. ;) następnie spłukujemy wodą. Peeling stosowałam też jako scrub do ciała, delikatnie złuszcza, rozjaśnia i wygładza.

sobota, 7 czerwca 2014

Rumiankowo-brzozowo-rozmarynowa płukanka

Płukanka na bogato. Co chcę nią osiągnąć? Jak wspominałam cenię sobie brzozę w walce z łupieżem i sprawianiu, ze włosy są miękkie i delikatne, a do tego się nie puszą. Podobne właściwości wykazuje również rozmaryn, którego postanowiłam dodać do mieszanki. Oprócz tego rozmaryn zapobiega przetłuszczaniu się włosów i pobudza ich wzrost. Co do rumianku to wzmacnia kędziorki i sprawia, że zaczynają lśnić jak płynne złoto.

Zarówno listki brzozy jak i rumianek zostały przeze mnie zebrane. Rozmaryn kupiłam jakiś czas temu w sklepie ezoterycznym, miałam zamiar go palić, ale mam z tym małe problemy a i magiczne właściwości rozmaryn jakoś mnie nie ujęły, więc dam mu szansę w bardziej konwencjonalnych zabawach ;)

Jak zrobić płukankę?
Dużą stołową łyżkę listków brzozy wymieszać z dużą stołową łyżką rumianku i rozmarynu. Zalać pół litrową wrzącą wodą. Dać około 30 min na naciągnięcie, po czym odcedzić i przelać do butelki.

Stosować jak zwykłą płukankę brzozową.

piątek, 6 czerwca 2014

Olej Ryżowy od EcoSpa

Znany głównie z walorów kulinarnych olej ryżowy rzadko jest stosowany u nas jako kosmetyk. Nie wybuchł na niego boom jak to miało miejsce w przypadku z olejem arganowym, który ostatnio dodawany jest do wszystkiego, nawet jak stoi w składzie daleko za "Parfum". 

A szkoda! Olej ryżowy również może się pochwalić ciekawymi właściwościami i może służyć jako dobry przyjaciel na dłużej. Jest jasnopomarańczowy i nie posiada wyraźnego zapachu. Nie tłuści skóry i nie zostawia na niej filmu, ładnie się wchłania, doskonale nawilża, zapewnia małą, bo małą, ale jednak ochronę przed Słońcem (SPF 2), a także antyutleniacz tokotrienol i witaminę E. Zapobiega powstawaniu zmarszczek i wolnych rodników. Olej ryżowy nie powinien zaszkodzić osobom, które mają wrażliwą skórę.

Jak sprawdza się u mnie?
Przede wszystkim niweluje wszelkie przebarwienia i ujędrnia skórę. Wyglądam po nim na znacznie bardziej wypoczętą, nawet w dni, w które padam na twarz. Nie świeci się i szybko się wchłania. Dobrze sprawdza się też kiedy położę go pod oczy. Nie zapycha mnie i nie powoduje powstawania zaskórników.
 Zaczął działać niemalże od razu, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, bowiem często na widoczne działanie olejów musiałam trochę poczekać. Z ryżowym rezultaty są widoczne od zaraz. Jest idealny w roli kremu w cieplejsze dni, nie daje mi uczucia ciężkości, jednak wolę stosować go na noc, a rano ładować krem z mocnym filtrem. 
Mimo tego drobnego mankamentu gorąco go polecam, tym bardziej, że ma bardzo przystępną cenę i zasługuje na trochę uwagi.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Song Of India: Bhimsaini Varti Ayurwedyjski Kajal Roślinny


Długo szukałam kosmetyku kolorowego, który byłby mocno napigmentowany, a jednocześnie odżywiałby moje dosyć mizerne rzęsy. Z pomocą przyszedł mi ayurwedyjski kajal roślinny. Jest to produkt niezwykle dobrej jakości, o ciekawym, nieco kredowym zapachu, nadający efekt głębokiej czerni.

 W przeciwieństwie do innych tego typu produktów nie zawiera on ołowiu. Rzęsy są gęstsze, bardziej odporne na wypadanie. Produkt wydaje się nie kończyć - polecam jedynie używanie go pod kątem, tak, aby nie tracić naturalnego skosu, ciężko bowiem się go ostrzy. Decydując się jednak na wykonanie makijażu kajalem powinniśmy pamiętać o jednej rzeczy: kajal ZAWSZE odbije się na powiece. Zawsze. Nie wynalazłam jeszcze sposobu na to, żeby się nie odbijał, nie rozmazywał, nie paćkał. U mnie najlepiej sprawdza się na dolnej powiece.

 Z innych zalet - bardzo dobrze się zmywa, nawet samą wodą. Mimo braku trwałości - polecam. Do wyboru wersja w sztyfcie lub kremie.

Skład: Mustard Oil, Camphor, Shikhanth Tail, Vaseline.

niedziela, 1 czerwca 2014

Woski zapachowe od Organique - Rose Petals

Ociągałam się z recenzją z trzeciego z moich wosków kupionych w Organique. O ile Oriental Night i Spicy Mix przypadły mi do gustu, to Rose Petals zawiódł na całej linii moje oczekiwania. 

Jak być może się już zorientowaliście przepadam za zapachem róż, o ile nie jest to syntetyk, na którego jestem straszliwie wyczulona, stąd i hydrolaty różane robię sobie sama. 

Po renomie Organique i po poprzednich woskach spodziewałam się dosyć naturalnego różanego aromatu, a otrzymałam niezbyt ciekawą przesłodzoną woń, której intensywność była na dobrą sprawę znikoma. Być może miałam jakiś wadliwy egzemplarz, ale w ogóle nie mogłam poczuć zapachu przez długi czas palenia, a gdy już coś wydobyło się z wosku był to standardowy zapach perfumowanych chusteczek o zapachu syntetycznej róży. 

W przeciwieństwie do dwóch pozostałych wosków, które były bardzo wydajne i wystarczały na długo, musiałam wrzucić cały Rose Petals żeby poczuć z niego cokolwiek. Porażka na całej linii.

Z chęcią sięgnę po dwa pozostałe woski jeszcze raz, ale od płatków róży będę się trzymać z dala. Jestem srodze zawiedziona.

Jego jedynym plusem jest to, że podobnie jak pozostałe woski z tej serii jest wykonany z certyfikowanego ( chodzi konkretnie o RSPO, czyli: nazwa systemu certyfikacji produktów i jednocześnie organizacji „Porozumienie dla zrównoważonej produkcji oleju palmowego) oleju palmowego.

Sesa Master Mind - olejek 21 ziół


21 ziół, 12 olejków eterycznych, skondensowana receptura i wiele zastosowań. Kto by się nie skusił? Ja się skusiłam i do dziś nie żałuję.

Główną zaletą olejku jest jego wielofunkcyjność - nie tylko nadaje się on do stosowania na włosach, ale przede wszystkim daje bardzo dobre efekty stosowany do masażu ciała a także, wlany do kominka niczym wosk zalewa pomieszczenie wspaniałym, głębokim zapachem. Produkt jest niesamowicie wydajny - używam go prawie codziennie od stycznia, wciąż jeszcze pozostała mi niemalże połowa opakowania. Zastosowany na włosach zamiennie z olejem z serii IHT9 recenzja - klik! poprawia ich kondycję - włosy są miękkie i lśniące i dobrze nawilżone, przestały również wypadać. Doskonały olejek do stosowania wieczorem, po ciężkim dniu, w celach relaksacji.
Sesa Master Mind to jeden z niewielu indyjskich produktów, które z czystym sercem mogę wam polecić. Ma ogromnie bogaty skład, jednak to nie sprawia, że w jakikolwiek sposób obciąża moje włosy i sprawia, że są "przyklapnięte". Nie uczula mnie, ale stosujące go dziewczyny powinny dokładnie sprawdzić czy nie występuje u nich żadna reakcja alergiczna na któryś z wymienionych niżej składników, których jak same widzicie jest ogromnie dużo. Nie polubią go wszystkie osoby, które nie cierpią "kadzidlanych" zapachów, chociaż dla mnie jego woń jest ogromną zaletą.
Skład: Shankhpushpi (Convolvulus pluricaulis) 3% w/v, Brahmi (Centella Asiatica ) 2% w/v, Harde (Terminalia chebula) 1,5% w/v, Bakan Limdo (Melia azedarach) 1,5% w/v, Khus Vado (Vetiveria zizanioides) 1,0% w/v, Tagar (Valeriana wallichii) 1.0% w/v, Dhana (Coriandrum sativum) 1,0% w/v, Satavari (Asparagus racemosus) 1,0% w/v, Nagarmoth (Cyperus scariosus) 1,0% w/v, Gulab (Rosa Centifolia) 0,50% w/v, Elachi ((Elaychi) (Elettaria cardamomum) 0,50% w/v, Chadila (Parmelia perlata) 0,50% w/v, Alangium Lamarckii 0,50% w/v, Ardusa (Adhatoda vasica) 0,50% w/v, Devdar (Cedrus deodara) 0,50% w/v, Hemidesmus indicus 0,50% w/v, Aloe Barbadensis 0,50% w/v, Yashti Madhu (Glycyrhiza glabra) 0,50% w/v, Arjun (Terminalia Arjuna ) 0,50% w/v, Kapur Kachri (Hedychium spicatum ) 0,50% w/v, Syzygium Aromaticum 0,50% w/v, Sezamum indicum oil 25.00 v/v, Prunus amygdalus oil 10.00% v/v, Brasica Campestris Oil 10.00% v/v, Nilibhrundi oil 8,0% v/v, Brahmi Oil (Centella Asiatica ) 2% v/v, Perfume 1,50% v/v, Lemon Oil (Citrus medica) 1.00% v/v, Celastrus Paniculata Oil 1.00% v/v, Triticum Aestivum Oil 1,00% v/v, Rosemary oil (Rosmarinus officinalis) 0,50% v/v, Cedarwood Oil (Cedrus deodara) 0,50%v/v, Jasmine Oil (Jasminum officinale) 0,50% v/v, Quinzarine Green SS (C.L.No. 61565) 0,0004% v/v, Cocos nucifera Oil Q.S.TO 100% v/v

sobota, 31 maja 2014

Ayurwedyjska formuła IHT9 - zestaw przeciwko wypadaniu włosów


IHT9 to seria, z którą naprawdę lubią się moje włosy. Z czystym sumieniem mogę potwierdzić, że to kosmetyk wręcz magiczny. Nie dość, że mają bajeczny skład, to naprawdę DZIAŁAJĄ - włosy są dużo grubsze, zdrowe, lśniące, odżywione, praktycznie w ogóle nie wypadają. Nic, tylko używać.
W skład zestawu wchodzą: olejek, szampon oraz odżywka. Zestaw sprzedawany jest w estetycznym, kartonowym pudełku, buteleczki są dodatkowo zabezpieczone folią. 

Szampon ma leistą, przejrzystą konsystencję, dosyć dobrze się pieni, pachnie bardzo przyjemnie mieszanką ziół. Zauważyłam u niego tendencję do plątania mi włosów, ale właściwie jestem pierwszą osobą, która ma taki problem, więc niewykluczone, że taka po prostu moja natura. U drugiej z autorek wysyp baby hair po IHT 9 był spektakularny a i wydaje się, że włosy rosły po nim znacznie szybciej.

Odżywka pachnie bardzo podobnie. Ma jasny kolor, odrobinę cięższą konsystencję, niż szampon, nie obciąża jednak włosów, a bardzo je odżywia. 

Na noc przed myciem stosuję olejek - jego zapach jest równie przyjemny, co szamponu i odżywki, chociaż mniej intensywny. Dobrze zabezpiecza końcówki i jednocześnie doskonale sprawdza się przy wsmarowywaniu w skalp. Cała seria jest niezwykle wydajna - starcza na co najmniej trzy miesiące niemalże codziennego mycia włosów. Czegóż więcej wymagać od produktu?

Szampon: Plantapon SF, Rose Water (Rosa Damascena), Dehyton KT, Lamesoft PO 65, Bhringraj (Eclipta Alba ), Jatamansi (Nardostachys Grandiflora), Fenugreek (Trigonella Foenum Graecum) Seed, Neem (Azadirachta Indica ), Shikakai Ext. (Acacia Concinna ), Ritha (Sapindus Mucorosai), Amla (Emblica Officinalis ), Aloe Vera (Aloe Barbadensis), Saw Palmeto (Serenoa Serrulata), Cetrimide, Citric Acid, Genapol LT, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate.

Odżywka: Rose Water (Rosa Damascena), Cyclomethicone, Lanette O (Ceto Stearyl Alcohol), Structure XL (Hydroxy Propyl Starch Phosphate), Vegetable Glycerin (Glycerin Cutrina Shine), Genamin KDMP (Behentrimonium Chloride), Genapol LA 230 (Laureth-23), Olive Oil (Olea Euroea), Henna Extract (Lawsonia Inermis ), Thyme (Thymus Vulgaris), Aloe Vera (Aloe Barbadensis), IPM, Soya Protein (Soja Protein), Holy Basil (Ocimum Basilicum), Rosemary Ext. (Rosmarinus Officinalis), Coco Butter (Theobroma Cacao), Coconut Oil (Cocos Nucifera), Liquorice Ext. (Glycyrrhiza Glabra), Natural Vitamin E (Tocopherol ), Potassium Sorbate.

Olejek: Olive Oil (Olea Europaea), Soya Oil (Glycine Soja), Walnut Oil (Juglans regia), Sesame Oil (Sesamum indicum), Coconut Oil (Cocos nucifera), Bhringraj Ext. (Eclipta alba), Bhrami Ext. (Bacopa monnieri ), Almond Oil (Prunus amygdalus), Amla / Indian Goose Berry Ext. (Emblica officinalis), Henna Ext. (Lawsonia Inermis), Jatamansi Ext. (Nardostachys jatamansi), Methi / Fenugreek Seed Ext. (Trigonella foenum graecum), IPM, Aloe Vera Ext. (Aloe barbadensis), Neem Ext. (Azadirachta indica), Jojoba Oil (Simmondsia Chinensis), Apricot Kernel Oil (Prunus Armeniaca Kernel Extract). 

Niektórych mogą niepokoić substancje takie jak sodopodobne Plantapon SF, Dehyton KT, Lamesoft PO 65 oraz IPM, Są to jednak składniki certyfikowane, nie powinny więc wyrządzić nikomu żadnej krzywdy.

PRERAFAELICKI PIĄTEK 5. Muzyka, ach muzyka...

Julia Margaret Cameron "A Minstrel Group" (1866) - źródło
Każda (lub każdy, kto wie, być może kiedyś w nasze skromne progi zawita jakiś zainteresowany naturalnymi kosmetykami mężczyzna) dba o swoją urodę, jak może. Wybiera starannie kosmetyki przeznaczone dla swojej cery, pamięta o tym, że krem się wklepuje, nie wmasowuje, stara się nie palić włosów gorącym powietrzem, przycinać skórki, regulować brwi, sporządzać maseczki, racjonalnie się odżywiać i tak dalej i tak dalej. Czasem wychodzi nam to lepiej. Czasem gorzej. Ważne jednak, żeby w zgiełku dnia codziennego nie zapominać o tym, że, jakkolwiek warstwa zewnętrzna naszego ciała jest warstwą niezwykle istotną, tak jej prawdziwy blask pochodzi z wnętrza. Cóż zaś jest lepszym pokarmem dla duszy niż muzyka? W dzisiejszy prerafaelicki piątek (właściwie mamy już sobotę, ale cóż te dwie godziny spóźnienia znaczą wobec całej wieczności) zostawiam Was, drogie czytelniczki, z jednymi z najlepszych utworami XIX-wiecznych kompozytorów angielskich. Zarówno mi, jak i przyjaznemu mi uchu wydaje się, że można w nich odnaleźć całkiem sporo inspiracji twórczością prerafaelickiej braci. Mam nadzieję, że Wasz duch poczuje się dopieszczony niebiańskimi dźwiękami.







za pomoc w wybraniu utworów dziękuję serdecznie R.

piątek, 30 maja 2014

Olej arganowy od Bioarganii



Jak wiemy w ostatnim czasie zapanował prawdziwy szał na olej arganowy. Mają go niemalże wszyscy, chociaż nie u wszystkich się sprawdził. Ja należę do grupy szczęśliwców u których spisuje się on wybitnie dobrze na każdym niemalże polu. 

Buteleczka od Bioarganii jest już którąś z rzędu jeśli chodzi o olej arganowy. W przeciwieństwie do innych zakrętka posiada pipetkę, która pozwala mi nabrać tyle oleju, ile jest mi akurat potrzebne. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo niejednokrotnie zdarzało mi się wylewać za dużo płynu. 

Co do samego działania to jest ono takie jak u innych olejów arganowych. Idealnie wygładza moją skórę, likwiduje skórki i z powodzeniem używam go jako kremu na noc. Spisuje się w tej roli świetnie: nawilża, ujędrnia i nie zostawia śladów na poduszce. Na włosach solo nie spisuje się zaś rewelacyjnie, dopiero połączenie go z paroma kroplami oleju z pestek moreli sprawia, że doskonale odżywia końcówki moich włosów. Nadaje się też na moje spierzchnięte usta, z którymi nie radzą sobie żadne wymyślne balsami. Podobnie sprawa ma się z wiecznie krwawiącymi skórkami przy paznokciach. Olej arganowy potrafi nawilżyć i wygładzić je w odpowiedni sposób. 

Niestety olej arganowy nie nadaje się dla każdego dlatego swoją pierwszą buteleczkę wypada kupić nieco mniejszą, by sprawdzić, czy dobrze się spisuje.

Pervoe Reshenie, Przepisy Babci Agafii - Organiczne Mleczko Oczyszczające na bazie wody rumiankowej.


Seria "Receptury Babuszki Agafii" dość znanej rosyjskiej marki Pervoe Reshenie jest serią kosmetyków niewątpliwie mocno dyskusyjną. Niektóre produkty mają rewelacyjne działanie, inne - zawodzą na całej linii. Skład większości jest naturalny, ale znajdą się i takie, które dosyć silnie wspomaga chemia. W moim osobistym odczuciu używanie ich na dłuższą metę skutkuje czasem niezbyt miłymi konsekwencjami, tak było i w przypadku tej emulsji, której używam do demakijażu. Ma ona jasny, nieprzejrzysty kolor (odrobinę ostało się nawet na butelce :) ) konsystencję mleczka i przyjemny, ziołowy zapach. Delikatnie oczyszcza, co w przypadku mocniej napigmentowanych kosmetyków od czasu do czasu okazuje się za słabe, tak, iż jedno miejsce muszę przetrzeć kilkanaście razy. Produkt jest jednak bardzo wydajny. Cera po niej jest miękka, sprężysta i dobrze nawilżona, ale po jakimś czasie zauważyłam, że mleczko przyczyniło się w dużej mierze do przetłuszczania się mojej buzi. Czy kupiłabym to mleczko jeszcze raz? Z braku lepszej alternatywy - być może. Może jednak czas wnikliwiej poszukać jakieś emulsji do demakijażu, być może spróbować znaleźć dobry płyn miceralny?
A wy? Jakie macie doświadczenia z tego typu kosmetykami? Może możecie coś mi polecić? Czekam na dobre rady w komentarzach.

Skład: Aqua with infusions of organic Dis tillate of Chamomilla Recutita, Rosa Daurica Pallas Extract, Verbena Officinalis Extract, Coco-Caprylate/Caprate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Glucose Sesquistearate, Sodium Stearoyl Glutamate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Organic Parfum, Limonene.
Jeśli zaś chodzi o wątpliwości co do składu: Coco-Caprylate/Caprate to składnik odpowiedzialny za wytwarzanie się filmu na skórze. Alkohol cetearylowy może mieć wpływ na powstawanie zaskórników. Fakt, że obie te pozycje stoją dosyć wysoko w składzie mogą mieć wpływ na zapychanie się i błyszczenie mojej cery. Zarówno Limonene, jak i Benzyl Alcohol to substancje imitujące zapach kolejno cytryny i jaśminu i znajdują się na liście potencjalnych alergenów.

czwartek, 29 maja 2014

Czo te włosy, nie dajmy się robić w konia, czyli dlaczego szampony drogeryjne to trucizna.

Wpis ilustruje rycina Lizzie pochodząca ze strony lizziesidal.com - ciekawe artykuły, bardzo polecam.
Na wstępie chciałabym zaznaczyć jedno: wpis jest bardzo mocno subiektywny. Być może większość ludzi nie jest tak wrażliwa na syf w kosmetykach i może sobie używać nawet oleju silnikowego, ale ja w pewnym momencie, cytując klasyka, powiedziałam sobie dość.
Koszmar zaczął się dwa tygodnie temu, kiedy wróciłam do domu rodzinnego po długiej (ale bardzo owocnej) podróży i dosłownie słaniałam się na nogach. Jak powszechnie wiadomo, kiedy człowiek jest zmęczony, cierpią też jego skóra i włosy. Twarz ratowałam domowymi peelingami i maseczkami. Pozostały włosy. Z odsieczą przyszła (niestety!) moja rodzicielka, stworzenie dobrotliwe, aczkolwiek czasem działające według zasady: dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane (pozdrawiam mamę, również blogerkę, która na pewno czyta ten post z zapartym tchem, kocham Cię mamo ;)). Rodzicielka zakupiła szampon, nazwijmy go umownie "total hair kompleks repair herbal naturalny bez parabenów z olejkiem super zdrowy", postawiła pod prysznicem i poradziła użyć. Jako, iż do produktów drogeryjnych podchodzę jak do jeża, postanowiłam jednak szamponu nie używać. Pod prysznicem jednak, bez okularów, z oczami półprzymkniętymi, stało się. Pomyliłam butelki. Umyłam włosy super zdrowym odbudowującym, zagęszczającym szamponem. Już spłukując włosy, wiedziałam, że coś jest nie tak.
Już w okularach, sięgnęłam po skład owego cuda, w końcu chciałam się dowiedzieć, czym się zatrułam. A tam - prawie cała tablica Mendelejewa.
 Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Gluconolactone, Adipic Acid, Sodium Sulfate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Dimethiconol, Dimethiconol/Silsesquioxane Copolymer, Parfum, TEA-Dodecylbenzenesulfonate, Laureth-23, Disodium EDTA,PPG-12,Propanediol, Benzophenone-4, BHT,Citric Acid, Sodium Hydroxide, Sodium Benzoate, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone, Benzyl Alcohol, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional.
SLSu nie muszę chyba nikomu przedstawiać.  W połączeniu z kolejnym na liście składnikiem może powodować alergiczne zapalenie skóry, świąd, cysty ropne, przesuszanie skóry, także zaburzać wydzielanie łoju.  Idźmy dalej. Kolejne siarczany. Sodium Benzoate - substancja o silnym działaniu rakotwórczym.
Aż strach się bać. Włosy stały się sypkie i matowe. Plączą się. I co najgorsze: WYPADAJĄ. musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy, że swego czasu z wypadającymi włosami miałam problem na tyle duży, że widać mi było całkiem spore prześwity łysej głowy. Nie mogę sobie pozwolić na stratę 348 włosów (tak. policzyłam je.) za każdym myciem, w momencie, kiedy używając specyfiku NAPRAWDĘ naturalnego tracę ich od 15 do 50, bo po prostu zostanę łysa.  A tyle właśnie włosów mi wypadło podczas jednego mycia. Do dnia dzisiejszego, po pięciu myciach ziołowym szamponem, ratowaniu włosów olejkami, odżywkami i wcierkami, wciąż noszą one ślady użycia nieszczęsnego drogeryjnego szamponu.
Do czego prowadzi ten przydługi wywód? A no do tego, że, jako konsument, kupując w drogerii i nie czytając składu zwyczajnie wychodzę na idiotę. Przecież moja mama nie chciała zrobić mi krzywdy. Nie chciała, żeby wypadały mi włosy. Jest starszą osobą, nie zawsze ma przy sobie okulary, poza tym może się na chemii zwyczajnie nie znać - co nie znaczy, że można sobie ją spokojnie truć bez konsekwencji. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to jakaś prawda objawiona, większość blogosfery apeluje od dawna, że wielkie koncerny zwyczajnie nas okłamują, reklamując coś jako "naturalne", "hipoalergiczne", po czym ładują w skład chociażby Butylphenyl Methylpropional, bardzo silny alergen. Inaczej jest jednak, kiedy się o czymś wie ze słyszenia, a inaczej, kiedy przekona się o tym na własnej skórze. 
Uważam, że naszym obowiązkiem jest apelowanie wciąż od nowa: Drogeryjne Kosmetyki to oszustwo i trucizna. Postawmy na zdrowie. Piękno tkwi w naturze.

Szybki peeling owsiany z dodatkiem miodu i rumianku.

Dziś przepis autorski, robiony trochę "na-czuja" podyktowany dość prozaiczną potrzebą peelingu połączoną z permanentnym brakiem funduszy (na szczęście do pierwszego już blisko). Mam nadzieję, że taki kryzysowy peeling przypadnie wam do gustu ;)


Do wykonania peelingu potrzebujemy:
- płatków owsianych
- kubeczka zaparzonego mocno rumianku
- solidnej łyżki płynnego miodu

Do miseczki wsypujemy płatki owsiane. Ja zawsze robię to na oko, tj. sypię tyle, ile potrzebuję, myślę, że jest to odpowiednik około 10 łyżeczek. Do płatków dolewam odrobinę naparu z rumianku, wygrzebuję też trochę zaparzonej "zieleniny" ;), na koniec dodaję łyżkę (może czasem dwie) miodu. energicznie mieszam, nie dopuszczając do tego, żeby płatki zmieniły mi się w mokrą papkę, nakładam na buzię, szoruję.
Po wszystkim przemywam wystudzonym naparem z rumianku.
A potem cieszę się gładką, piękną, zdrową, dobrze odżywioną skórą.
Dajcie znać, czy na was peeling również działa tak zbawiennie jak na mnie. ;)

niedziela, 25 maja 2014

Parę wiktoriańskich przepisów na mazidła z "Woman's Own Book of Toilet Secrets"


źródło: http://www.digitalchangeling.com/sewing/periodResources/BookofToiletSecrets/index.html
Dzisiejsza notka powinna się ukazać w Prerafaelickim Piątku, ale mamy niedzielę. No cóż.
Zazwyczaj media rysują nam bardzo negatywny obraz tego jak dbano o siebie w minionych epokach. Opisują skrajności jako codzienność i pomijają zupełnie pozytywne przykłady tego jak kobiety rozbudowywały samodzielnie dosyć istotną gałąź chemii. Należy mieć świadomość tego, że jakoś udawało się przeżyć tysiącom ludzi i nie wszystkich wykończył ołów, arszenik i płukanki z boraksu (którego toksyczność jak się okazuje jest mniejsza niż toksyczność soli kuchennej vide: KLIK).

Parę ciekawych przepisów znajdziemy w książeczce "Woman's Own Book of Toilet Secrets", którą w całości możecie obejrzeć tutaj: KLIK
Oczywiście jest tam parę bardzo dyskusyjnych metod na dbanie o siebie, ale wybrałam część z nich, która nie powinna być zbytnio szkodliwa, chyba, że ktoś jest uczulony na część składników, bądź skład będzie za ciężki. Mieszanie gliceryny i wosku pszczelego może być zabójcze dla kogoś ze skłonnością do powstawania zaskórników, jednak możecie nieco je pomodyfikować.

Na czerwone, zdrowe usta, czyli przepis na błyszczyk:

115 gram gliceryny 
30 gram wosku pszczelego

Roztopić i wymieszać.

Krem na noc:

Równe części 
oleju kokosowego,
wosku pszczelego,
gliceryny,
Roztopić, wymieszać i dodać parę kropel olejku różanego (jest straszliwie drogi i łatwo o syntetyk, stąd lepiej użyć hydrolatu różanego).

Dezodorant:
Stosować sodę oczyszczoną pod pachami (z ciekawostek sodą myto również włosy by się nie przetłuszczały).

Na wypadanie włosów:
240 ml rumu
30 gram gorzkich migdałów
60 gram liści szałwii

Wymieszać i zostawić na 3 dni. Aplikować co noc.
brushes and patterns by: http://miss-deviante.deviantart.com/ & http://crazy-alice.deviantart.com/. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Follow The Author

Followers