sobota, 31 maja 2014

Ayurwedyjska formuła IHT9 - zestaw przeciwko wypadaniu włosów


IHT9 to seria, z którą naprawdę lubią się moje włosy. Z czystym sumieniem mogę potwierdzić, że to kosmetyk wręcz magiczny. Nie dość, że mają bajeczny skład, to naprawdę DZIAŁAJĄ - włosy są dużo grubsze, zdrowe, lśniące, odżywione, praktycznie w ogóle nie wypadają. Nic, tylko używać.
W skład zestawu wchodzą: olejek, szampon oraz odżywka. Zestaw sprzedawany jest w estetycznym, kartonowym pudełku, buteleczki są dodatkowo zabezpieczone folią. 

Szampon ma leistą, przejrzystą konsystencję, dosyć dobrze się pieni, pachnie bardzo przyjemnie mieszanką ziół. Zauważyłam u niego tendencję do plątania mi włosów, ale właściwie jestem pierwszą osobą, która ma taki problem, więc niewykluczone, że taka po prostu moja natura. U drugiej z autorek wysyp baby hair po IHT 9 był spektakularny a i wydaje się, że włosy rosły po nim znacznie szybciej.

Odżywka pachnie bardzo podobnie. Ma jasny kolor, odrobinę cięższą konsystencję, niż szampon, nie obciąża jednak włosów, a bardzo je odżywia. 

Na noc przed myciem stosuję olejek - jego zapach jest równie przyjemny, co szamponu i odżywki, chociaż mniej intensywny. Dobrze zabezpiecza końcówki i jednocześnie doskonale sprawdza się przy wsmarowywaniu w skalp. Cała seria jest niezwykle wydajna - starcza na co najmniej trzy miesiące niemalże codziennego mycia włosów. Czegóż więcej wymagać od produktu?

Szampon: Plantapon SF, Rose Water (Rosa Damascena), Dehyton KT, Lamesoft PO 65, Bhringraj (Eclipta Alba ), Jatamansi (Nardostachys Grandiflora), Fenugreek (Trigonella Foenum Graecum) Seed, Neem (Azadirachta Indica ), Shikakai Ext. (Acacia Concinna ), Ritha (Sapindus Mucorosai), Amla (Emblica Officinalis ), Aloe Vera (Aloe Barbadensis), Saw Palmeto (Serenoa Serrulata), Cetrimide, Citric Acid, Genapol LT, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate.

Odżywka: Rose Water (Rosa Damascena), Cyclomethicone, Lanette O (Ceto Stearyl Alcohol), Structure XL (Hydroxy Propyl Starch Phosphate), Vegetable Glycerin (Glycerin Cutrina Shine), Genamin KDMP (Behentrimonium Chloride), Genapol LA 230 (Laureth-23), Olive Oil (Olea Euroea), Henna Extract (Lawsonia Inermis ), Thyme (Thymus Vulgaris), Aloe Vera (Aloe Barbadensis), IPM, Soya Protein (Soja Protein), Holy Basil (Ocimum Basilicum), Rosemary Ext. (Rosmarinus Officinalis), Coco Butter (Theobroma Cacao), Coconut Oil (Cocos Nucifera), Liquorice Ext. (Glycyrrhiza Glabra), Natural Vitamin E (Tocopherol ), Potassium Sorbate.

Olejek: Olive Oil (Olea Europaea), Soya Oil (Glycine Soja), Walnut Oil (Juglans regia), Sesame Oil (Sesamum indicum), Coconut Oil (Cocos nucifera), Bhringraj Ext. (Eclipta alba), Bhrami Ext. (Bacopa monnieri ), Almond Oil (Prunus amygdalus), Amla / Indian Goose Berry Ext. (Emblica officinalis), Henna Ext. (Lawsonia Inermis), Jatamansi Ext. (Nardostachys jatamansi), Methi / Fenugreek Seed Ext. (Trigonella foenum graecum), IPM, Aloe Vera Ext. (Aloe barbadensis), Neem Ext. (Azadirachta indica), Jojoba Oil (Simmondsia Chinensis), Apricot Kernel Oil (Prunus Armeniaca Kernel Extract). 

Niektórych mogą niepokoić substancje takie jak sodopodobne Plantapon SF, Dehyton KT, Lamesoft PO 65 oraz IPM, Są to jednak składniki certyfikowane, nie powinny więc wyrządzić nikomu żadnej krzywdy.

PRERAFAELICKI PIĄTEK 5. Muzyka, ach muzyka...

Julia Margaret Cameron "A Minstrel Group" (1866) - źródło
Każda (lub każdy, kto wie, być może kiedyś w nasze skromne progi zawita jakiś zainteresowany naturalnymi kosmetykami mężczyzna) dba o swoją urodę, jak może. Wybiera starannie kosmetyki przeznaczone dla swojej cery, pamięta o tym, że krem się wklepuje, nie wmasowuje, stara się nie palić włosów gorącym powietrzem, przycinać skórki, regulować brwi, sporządzać maseczki, racjonalnie się odżywiać i tak dalej i tak dalej. Czasem wychodzi nam to lepiej. Czasem gorzej. Ważne jednak, żeby w zgiełku dnia codziennego nie zapominać o tym, że, jakkolwiek warstwa zewnętrzna naszego ciała jest warstwą niezwykle istotną, tak jej prawdziwy blask pochodzi z wnętrza. Cóż zaś jest lepszym pokarmem dla duszy niż muzyka? W dzisiejszy prerafaelicki piątek (właściwie mamy już sobotę, ale cóż te dwie godziny spóźnienia znaczą wobec całej wieczności) zostawiam Was, drogie czytelniczki, z jednymi z najlepszych utworami XIX-wiecznych kompozytorów angielskich. Zarówno mi, jak i przyjaznemu mi uchu wydaje się, że można w nich odnaleźć całkiem sporo inspiracji twórczością prerafaelickiej braci. Mam nadzieję, że Wasz duch poczuje się dopieszczony niebiańskimi dźwiękami.







za pomoc w wybraniu utworów dziękuję serdecznie R.

piątek, 30 maja 2014

Olej arganowy od Bioarganii



Jak wiemy w ostatnim czasie zapanował prawdziwy szał na olej arganowy. Mają go niemalże wszyscy, chociaż nie u wszystkich się sprawdził. Ja należę do grupy szczęśliwców u których spisuje się on wybitnie dobrze na każdym niemalże polu. 

Buteleczka od Bioarganii jest już którąś z rzędu jeśli chodzi o olej arganowy. W przeciwieństwie do innych zakrętka posiada pipetkę, która pozwala mi nabrać tyle oleju, ile jest mi akurat potrzebne. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, bo niejednokrotnie zdarzało mi się wylewać za dużo płynu. 

Co do samego działania to jest ono takie jak u innych olejów arganowych. Idealnie wygładza moją skórę, likwiduje skórki i z powodzeniem używam go jako kremu na noc. Spisuje się w tej roli świetnie: nawilża, ujędrnia i nie zostawia śladów na poduszce. Na włosach solo nie spisuje się zaś rewelacyjnie, dopiero połączenie go z paroma kroplami oleju z pestek moreli sprawia, że doskonale odżywia końcówki moich włosów. Nadaje się też na moje spierzchnięte usta, z którymi nie radzą sobie żadne wymyślne balsami. Podobnie sprawa ma się z wiecznie krwawiącymi skórkami przy paznokciach. Olej arganowy potrafi nawilżyć i wygładzić je w odpowiedni sposób. 

Niestety olej arganowy nie nadaje się dla każdego dlatego swoją pierwszą buteleczkę wypada kupić nieco mniejszą, by sprawdzić, czy dobrze się spisuje.

Pervoe Reshenie, Przepisy Babci Agafii - Organiczne Mleczko Oczyszczające na bazie wody rumiankowej.


Seria "Receptury Babuszki Agafii" dość znanej rosyjskiej marki Pervoe Reshenie jest serią kosmetyków niewątpliwie mocno dyskusyjną. Niektóre produkty mają rewelacyjne działanie, inne - zawodzą na całej linii. Skład większości jest naturalny, ale znajdą się i takie, które dosyć silnie wspomaga chemia. W moim osobistym odczuciu używanie ich na dłuższą metę skutkuje czasem niezbyt miłymi konsekwencjami, tak było i w przypadku tej emulsji, której używam do demakijażu. Ma ona jasny, nieprzejrzysty kolor (odrobinę ostało się nawet na butelce :) ) konsystencję mleczka i przyjemny, ziołowy zapach. Delikatnie oczyszcza, co w przypadku mocniej napigmentowanych kosmetyków od czasu do czasu okazuje się za słabe, tak, iż jedno miejsce muszę przetrzeć kilkanaście razy. Produkt jest jednak bardzo wydajny. Cera po niej jest miękka, sprężysta i dobrze nawilżona, ale po jakimś czasie zauważyłam, że mleczko przyczyniło się w dużej mierze do przetłuszczania się mojej buzi. Czy kupiłabym to mleczko jeszcze raz? Z braku lepszej alternatywy - być może. Może jednak czas wnikliwiej poszukać jakieś emulsji do demakijażu, być może spróbować znaleźć dobry płyn miceralny?
A wy? Jakie macie doświadczenia z tego typu kosmetykami? Może możecie coś mi polecić? Czekam na dobre rady w komentarzach.

Skład: Aqua with infusions of organic Dis tillate of Chamomilla Recutita, Rosa Daurica Pallas Extract, Verbena Officinalis Extract, Coco-Caprylate/Caprate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Glucose Sesquistearate, Sodium Stearoyl Glutamate, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Organic Parfum, Limonene.
Jeśli zaś chodzi o wątpliwości co do składu: Coco-Caprylate/Caprate to składnik odpowiedzialny za wytwarzanie się filmu na skórze. Alkohol cetearylowy może mieć wpływ na powstawanie zaskórników. Fakt, że obie te pozycje stoją dosyć wysoko w składzie mogą mieć wpływ na zapychanie się i błyszczenie mojej cery. Zarówno Limonene, jak i Benzyl Alcohol to substancje imitujące zapach kolejno cytryny i jaśminu i znajdują się na liście potencjalnych alergenów.

czwartek, 29 maja 2014

Czo te włosy, nie dajmy się robić w konia, czyli dlaczego szampony drogeryjne to trucizna.

Wpis ilustruje rycina Lizzie pochodząca ze strony lizziesidal.com - ciekawe artykuły, bardzo polecam.
Na wstępie chciałabym zaznaczyć jedno: wpis jest bardzo mocno subiektywny. Być może większość ludzi nie jest tak wrażliwa na syf w kosmetykach i może sobie używać nawet oleju silnikowego, ale ja w pewnym momencie, cytując klasyka, powiedziałam sobie dość.
Koszmar zaczął się dwa tygodnie temu, kiedy wróciłam do domu rodzinnego po długiej (ale bardzo owocnej) podróży i dosłownie słaniałam się na nogach. Jak powszechnie wiadomo, kiedy człowiek jest zmęczony, cierpią też jego skóra i włosy. Twarz ratowałam domowymi peelingami i maseczkami. Pozostały włosy. Z odsieczą przyszła (niestety!) moja rodzicielka, stworzenie dobrotliwe, aczkolwiek czasem działające według zasady: dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane (pozdrawiam mamę, również blogerkę, która na pewno czyta ten post z zapartym tchem, kocham Cię mamo ;)). Rodzicielka zakupiła szampon, nazwijmy go umownie "total hair kompleks repair herbal naturalny bez parabenów z olejkiem super zdrowy", postawiła pod prysznicem i poradziła użyć. Jako, iż do produktów drogeryjnych podchodzę jak do jeża, postanowiłam jednak szamponu nie używać. Pod prysznicem jednak, bez okularów, z oczami półprzymkniętymi, stało się. Pomyliłam butelki. Umyłam włosy super zdrowym odbudowującym, zagęszczającym szamponem. Już spłukując włosy, wiedziałam, że coś jest nie tak.
Już w okularach, sięgnęłam po skład owego cuda, w końcu chciałam się dowiedzieć, czym się zatrułam. A tam - prawie cała tablica Mendelejewa.
 Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Gluconolactone, Adipic Acid, Sodium Sulfate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Dimethiconol, Dimethiconol/Silsesquioxane Copolymer, Parfum, TEA-Dodecylbenzenesulfonate, Laureth-23, Disodium EDTA,PPG-12,Propanediol, Benzophenone-4, BHT,Citric Acid, Sodium Hydroxide, Sodium Benzoate, Methylchloroisothiazolino ne, Methylisothiazolinone, Benzyl Alcohol, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional.
SLSu nie muszę chyba nikomu przedstawiać.  W połączeniu z kolejnym na liście składnikiem może powodować alergiczne zapalenie skóry, świąd, cysty ropne, przesuszanie skóry, także zaburzać wydzielanie łoju.  Idźmy dalej. Kolejne siarczany. Sodium Benzoate - substancja o silnym działaniu rakotwórczym.
Aż strach się bać. Włosy stały się sypkie i matowe. Plączą się. I co najgorsze: WYPADAJĄ. musicie wiedzieć, drodzy czytelnicy, że swego czasu z wypadającymi włosami miałam problem na tyle duży, że widać mi było całkiem spore prześwity łysej głowy. Nie mogę sobie pozwolić na stratę 348 włosów (tak. policzyłam je.) za każdym myciem, w momencie, kiedy używając specyfiku NAPRAWDĘ naturalnego tracę ich od 15 do 50, bo po prostu zostanę łysa.  A tyle właśnie włosów mi wypadło podczas jednego mycia. Do dnia dzisiejszego, po pięciu myciach ziołowym szamponem, ratowaniu włosów olejkami, odżywkami i wcierkami, wciąż noszą one ślady użycia nieszczęsnego drogeryjnego szamponu.
Do czego prowadzi ten przydługi wywód? A no do tego, że, jako konsument, kupując w drogerii i nie czytając składu zwyczajnie wychodzę na idiotę. Przecież moja mama nie chciała zrobić mi krzywdy. Nie chciała, żeby wypadały mi włosy. Jest starszą osobą, nie zawsze ma przy sobie okulary, poza tym może się na chemii zwyczajnie nie znać - co nie znaczy, że można sobie ją spokojnie truć bez konsekwencji. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to jakaś prawda objawiona, większość blogosfery apeluje od dawna, że wielkie koncerny zwyczajnie nas okłamują, reklamując coś jako "naturalne", "hipoalergiczne", po czym ładują w skład chociażby Butylphenyl Methylpropional, bardzo silny alergen. Inaczej jest jednak, kiedy się o czymś wie ze słyszenia, a inaczej, kiedy przekona się o tym na własnej skórze. 
Uważam, że naszym obowiązkiem jest apelowanie wciąż od nowa: Drogeryjne Kosmetyki to oszustwo i trucizna. Postawmy na zdrowie. Piękno tkwi w naturze.

Szybki peeling owsiany z dodatkiem miodu i rumianku.

Dziś przepis autorski, robiony trochę "na-czuja" podyktowany dość prozaiczną potrzebą peelingu połączoną z permanentnym brakiem funduszy (na szczęście do pierwszego już blisko). Mam nadzieję, że taki kryzysowy peeling przypadnie wam do gustu ;)


Do wykonania peelingu potrzebujemy:
- płatków owsianych
- kubeczka zaparzonego mocno rumianku
- solidnej łyżki płynnego miodu

Do miseczki wsypujemy płatki owsiane. Ja zawsze robię to na oko, tj. sypię tyle, ile potrzebuję, myślę, że jest to odpowiednik około 10 łyżeczek. Do płatków dolewam odrobinę naparu z rumianku, wygrzebuję też trochę zaparzonej "zieleniny" ;), na koniec dodaję łyżkę (może czasem dwie) miodu. energicznie mieszam, nie dopuszczając do tego, żeby płatki zmieniły mi się w mokrą papkę, nakładam na buzię, szoruję.
Po wszystkim przemywam wystudzonym naparem z rumianku.
A potem cieszę się gładką, piękną, zdrową, dobrze odżywioną skórą.
Dajcie znać, czy na was peeling również działa tak zbawiennie jak na mnie. ;)

niedziela, 25 maja 2014

Parę wiktoriańskich przepisów na mazidła z "Woman's Own Book of Toilet Secrets"


źródło: http://www.digitalchangeling.com/sewing/periodResources/BookofToiletSecrets/index.html
Dzisiejsza notka powinna się ukazać w Prerafaelickim Piątku, ale mamy niedzielę. No cóż.
Zazwyczaj media rysują nam bardzo negatywny obraz tego jak dbano o siebie w minionych epokach. Opisują skrajności jako codzienność i pomijają zupełnie pozytywne przykłady tego jak kobiety rozbudowywały samodzielnie dosyć istotną gałąź chemii. Należy mieć świadomość tego, że jakoś udawało się przeżyć tysiącom ludzi i nie wszystkich wykończył ołów, arszenik i płukanki z boraksu (którego toksyczność jak się okazuje jest mniejsza niż toksyczność soli kuchennej vide: KLIK).

Parę ciekawych przepisów znajdziemy w książeczce "Woman's Own Book of Toilet Secrets", którą w całości możecie obejrzeć tutaj: KLIK
Oczywiście jest tam parę bardzo dyskusyjnych metod na dbanie o siebie, ale wybrałam część z nich, która nie powinna być zbytnio szkodliwa, chyba, że ktoś jest uczulony na część składników, bądź skład będzie za ciężki. Mieszanie gliceryny i wosku pszczelego może być zabójcze dla kogoś ze skłonnością do powstawania zaskórników, jednak możecie nieco je pomodyfikować.

Na czerwone, zdrowe usta, czyli przepis na błyszczyk:

115 gram gliceryny 
30 gram wosku pszczelego

Roztopić i wymieszać.

Krem na noc:

Równe części 
oleju kokosowego,
wosku pszczelego,
gliceryny,
Roztopić, wymieszać i dodać parę kropel olejku różanego (jest straszliwie drogi i łatwo o syntetyk, stąd lepiej użyć hydrolatu różanego).

Dezodorant:
Stosować sodę oczyszczoną pod pachami (z ciekawostek sodą myto również włosy by się nie przetłuszczały).

Na wypadanie włosów:
240 ml rumu
30 gram gorzkich migdałów
60 gram liści szałwii

Wymieszać i zostawić na 3 dni. Aplikować co noc.

sobota, 24 maja 2014

Jak to z tymi płukankami? - dalsza część przygód z brzozą + Fenpejdż

Niedawno pisałam Wam o dwóch przepisach na brzozowe płukanki KLIK! i KLIK! 
Myślałam, że na efekty ich stosowania będę musiała dłużej poczekać. Okazało się jednak, że ich działanie widoczne jest już po tygodniu/dwóch. Łupieżu jest zdecydowanie mniej, problem co prawda nie zniknął całkowicie, ale widać znaczną poprawę. Brzoza i miód nie przesuszyły mi włosów, wręcz przeciwnie, moje kosmyki stały się znacznie milsze w dotyku. Żadna z płukanek ich nie skleja. Zauważyłam również, że ilość wypadających włosów drastycznie zmalała.

A teraz trochę bardziej szczegółowo o każdej z nich.
Miodowa zdecydowanie powinna trochę posiedzieć na włosach przed zmyciem. Trzymana krótko nie daje żadnych efektów, jednak 5/10 minut na włosach daje jej czas do działania. Należy ją jednak dokładnie spłukać by drobinki kory i miód nie posklejały włosów. Po wyschnięciu włosy są cudownie lśniące i miękkie, nawet jeśli ma się problem z wiecznie przesuszonymi końcówkami. 

Brzozowe listki z cedrem są znacznie lżejsze i nie trzeba ich mocno spłukiwać. Dają uczucie świeżości i włosy są po nich bardzo sypkie, ale nie puszą się, ani nie elektryzują. Zazwyczaj trzymam ją 2/4 minuty przed spłukaniem. Używałam jej także jako toniku. Skóra była po nim delikatnie napięta i świeża. Cedrowy zapach bardzo długo się na niej utrzymywał, więc to rozrywka nie dla każdego.

Ich wykonanie nie jest pracochłonne, a efekt jak najbardziej pozytywny. Zachęcam więc do stosowania.

Swoją drogą założyłyśmy sobie fejsbuka. Można nas polubić z boku bloga, albo poprzez link: Facebook!

piątek, 23 maja 2014

PRERAFAELICKI PIĄTEK 4.- Jak dbano o włosy w XIX i na początku XX wieku? cz.II

Dante Gabriel Rossetti - Sibylla Palmifera, źródło: wikipedia.org

Parę przepisów na płukanki i szampony rodem z XIX wieku (zapożyczone i przetłumaczone z: Old-Fashioned Bastards). Stosowanie na własną odpowiedzialność, ale część z nich mnie nie zabiło, ani nie spowodowało alergii, nie stosowałam jedynie pomady na porost i specyfików z bukszpanem, jako, że ma tendencję do przyciemniania. Nie używałam również alkoholu jako konserwantu, ani nie robiłam mieszanki z nalewkami, tylko naparem rozmarynowym, bo robiłam mniejsze porcyjki "na raz".

*Na wzmocnienie i porost włosów: Garść liści bukszpanu wieczniezielonego dodać do 475 ml wrzącej wody. Poczekać aż napar ostygnie, dodać parę kropli alkoholu jako konserwant. Jeśli pod ręką nie ma bukszpanu można go zastąpić czarną herbatą. - jest więc to przepis dla właścicielek ciemnych włosów.

*Na łupież: Wymieszać żółtko jajka, 475 ml deszczówki (proponuję zastąpić ją ostudzoną przegotowaną wodą) i około 30 ml rozmarynowej nalewki. Nałożyć ciepłe i wmasować w skalp. (bardzo polecam ten przepis)

*Do mycia: Zagotować 475ml wody z garścią otrębów i białym mydłem. Następnie wmasować żółtko jajka i pozostawić na kilkanaście minut przed zmyciem ciepłą wodą. Stosować raz na dwa tygodnie.

*Na zdrowe włosy: 100 pociągnięć szczotką dwa razy dziennie. Szczotkę należy utrzymywać w czystości poprzez obmywanie jej ciepłą wodą z sodą oczyszczoną.

*Pomiędzy jednym a drugim myciem: Do wrzącej wody wrzucić pięć łyżeczek świeżego rozmarynu. Poczekać aż ostygnie i dodać parę kropel alkoholu. Raz na tydzień nakładać na włosy i masować skalp.

*Zapobiegający wypadaniu: 180 gram wiórów z bukszpanu zalać 360 ml alkoholu i trzymać w temperaturze pokojowej przez dwa tygodnie. Dodać 60 ml nalewki z rozmarynu i 60 ml nalewki z gałki muszkatołowej. Nacierać włosy rano i wieczorem.

*Do zmiękczenia włosów: 4 jajka zbić i nałożyć na włosy, poczekać aż zaschnie. Zmyć wodą z wodą różaną.

*Pomada na porost włosów- Zaparzyć 230 gram bylicy bożego drzewka z 715 ml słodkiego olejku i 475 ml wina porto. Przecedzić i dodać 60 gram niedźwiedziego tłuszczu (SIC!)

czwartek, 22 maja 2014

Dabur, Ziołowa pasta do zębów z goździkiem bez fluoru

Pasty do zębów są problematyczne. Te drogeryjne choć dobrze czyszczą nie raz wywoływały u mnie różne nieprzyjemności z wysypką włącznie. Te naturalne najczęściej nie dawały sobie radę z doczyszczeniem zębów. Pośrodku tej skali plasują się pasty od Dabur, z którymi dosyć dobrze się "dogaduję".

Choć ich skład nie jest w 100% naturalny i znajdziemy w nich nielubiany SLS, to nawet alergikowi takiemu jak ja wyżej wymieniony SLS nie zaszkodził (a jest on też w pastach z fluorem w znacznie większych ilościach). Przez niego pasta dobrze się pieni, jednak w przeciwieństwie do innych produktów z tej serii nie ma mydlanego posmaku. Spowodowane jest to ekstraktem z goździka, który jest niezwykle mocny i w aromaterapii zazwyczaj nie stosuje się więcej niż dwóch kropelek. Szaleję za zapachem tej pasty, zdecydowanie lepiej na mnie działa niż wszelakie mocno mentolowe produkty.

Pasta bardzo dobrze czyści i nie pozostawia niemiłego posmaku w ustach. Nie spodziewajcie się jednak, że wybieli wam zęby. Takiego działania nie ma (zresztą to wariactwo na białe zęby jest bardzo nienaturalne i lepiej nie ingerować w kolor własnych kości). Moje dziąsła nigdy nie były po niej podrażnione co często dzieje się przy pastach z fluorem. Jeśli chodzi o wydajność to niczym nie różni się ona od standardowych produktów tego typu. Największym jej minusem jest skład...

Skład: Aqua (Purified Water), Calcium Carbonate , Glycerin, Herbal Extract (Extract of Anacyclus Pyrethrum, Acacia Arabica, Mimusops Elengi, Symplocos Racemose, Eugenia Jambolana), Sodium Benzoate, Pectic Enzyme, Calcium Oxide, Sodium Lauryl Sulphate, Carrageenan, Flavour (Menthol, Mentha Viridis (Spearmint) Leaf Oil, Mentha Piperita, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Oil, Anethole, Eucalyptol, Coriandrum Sativum (Coriander) Seed Oil, Zingiber Officinale (Ginger)r Root Oil, Eugenia, Caryophyllus (Clove), Flower Oil, Sodium Silicate, Sodium Saccharin.

W składzie jest Benzoesan sodu, który u niektórych osób budzi grozę, czy słusznie, wikipedia wyjaśnia:
W badaniu The International Programme on Chemical Safety nie stwierdzono szkodliwego wpływu dziennych dawek 647-825 mg (tyle podczas mycia zębów raczej nie wchłoniecie) benzoesanu sodu/kg masy ciała człowieka. Substancja ta nie kumuluje się w organizmie i jest łatwo z niego wydalana wraz z moczem.  Duże dawki benzoesanu sodu działają drażniąco na śluzówkę żołądka, dlatego spożycie zawierających go produktów może u osób nadwrażliwych (np. chorych na chorobę wrzodową) powodować dolegliwości bólowe. W połączeniu z witaminą C (E300) może przekształcić się w rakotwórczy benzen, co ma znaczenie szczególnie w przypadku napojów gazowanych, w których stosuje się jednocześnie obie te substancje. Temperatura i naświetlenie to czynniki przyspieszające formowanie się benzenu. Według badań z lat 2005–2007 w zdecydowanej większości napojów poziom benzenu był poniżej progu wykrywalności lub znacznie poniżej dozwolonego limitu 5 ppb.  W bezpośrednim kontakcie może wywołać podrażnienia skóry, oczu, śluzówki nosa, a nawet wstrząs anafilaktyczny.

Co do Karagenu polecam poczytać następujący artykuł: http://chriskresser.com/harmful-or-harmless-carrageenan żeby samemu wyrobić sobie opinię. Jeśli nie chce wam się czytać to w dużym skrócie: nie wykazano na dobrą sprawę rakotwórczości, ale zalecana jest ostrożność.

I tak wygląda to nieco lepiej od składu jednej z popularniejszych past (uwaga duże ilości ała przed wami):
Aqua, Sorbitol, Hydrated Silica, Sodium Lauryl Sulfate, PEG-12, Aroma, Cellulose Gum, Tetrasodium Pyrophosphate, Cocamidopropyl Betaine, Xanthan Gum, Sodium Saccharin, Sodium Fluoride, Methylparaben, Propylparaben, Ethyl Vanillin, Limonene, CI 74260, CI 77891

środa, 21 maja 2014

Lass Naturals Anti-Acne Gel


Kosmetyk, który dla mnie jest absolutnym must-have - nie potrafię sobie bez niego poradzić, wykorzystałam już kilka słoiczków i nie zanosi się na to, żebym w najbliższym czasie przestała go używać. Muszę w tym miejscu nadmienić, że ciężko jest dbać o siebie człowiekowi, który bardzo źle się odżywia - dobra dieta (obok używania dobrej, miękkiej wody) to mocny fundament sukcesu, jakim jest zdrowa cera i piękne włosy. 

Kosmetyk, który radzi sobie z wypryskami mimo bardzo niezdrowego stylu życia zasługuje na naprawdę duże uznanie. Bez wątpienia jest do żel anty-trądzikowy Lass - nie zawierający sztucznych barwników ani substancji zapachowych. Ma on przyjemny, mentolowy zapach  nutą olejku z drzewa herbacianego, chłodną, lekko galaretowatą konsystencję, przejrzysty kolor. Niestety, mimo szybkiego wchłaniania się, przy nałożeniu ma tendencję do rolowania się (na skórze, nie na bakstejdżu). 

Najważniejsze jest dla mnie jednak DZIAŁANIE - to zaś, przynajmniej dla mnie, jest nieporównywalne z żadnym innym specyfikiem. Żel natychmiast wygładza wszystkie niedoskonałości mojej cery, leczy blizny po nich, zmniejsza widoczność porów. Nakładanie go na cerę to sama przyjemność. Mimo codziennego używania moja skóra wciąż reaguje na niego tak samo dobrze. Cóż więcej mogę rzec - polecam całym sercem.

Skład - Rose Water (Rosa Damascena), Propylene Glycol, Laricyl LS 8865, Aristoflex AVC, Holy Basil (Ocimum Basilicum), Jojoba Ext. (Simmondsia Chinensis), Clove (Eugenia Caryophyllata), Tea Tree Oil (Melaleuca Alternifolia), Emulsogen HCO 040, Potassium Sorbate.

Hipoalergiczne Mydło z Biedronki


Moją przygodę z hipoalergicznym mydłem naturalnym z "Biedronki" (!) rozpoczęłam pół roku temu, kiedy padłam ofiarą wyjątkowo paskudnego uczulenia, spowodowanego toksycznym, zapychającym pory pudrem (wyjątkowo cenna uwaga - nie należy kupować pudru u chodnikowego sprzedawcy, używającego torby turystycznej jako lady: można zrobić sobie dużą krzywdę). Silna reakcja alergiczna pogłębiała się z każdym kolejnym użyciem drogeryjnego produktu, budżet studencki uniemożliwiał kupienie porządnego, naturalnego i sprawdzonego kosmetyku dla alergików, mycie twarzy i ciała było koniecznością, ze względu na wyczulone powonienie współlokatorki - musiałam więc znaleźć jakąś alternatywę. Z pomocą przyszedł mi właśnie dyskont spożywczy "Biedronka". Zakupiłam Hipoalergiczne mydło naturalne za zawrotną cenę 1,90, po czym używałam go codziennie przez miesiąc do kąpieli oraz do mycia twarzy, po miesiącu zaś zaczęłam go stosować bardziej sporadycznie. 

Konkluzja? Reakcja alergiczna zniknęła po dwóch czy trzech dniach, nie powróciła spektakularnie po tygodniu czy dwóch. Skóra nie była jakoś przesadnie odżywiona, ale nie była też przesuszona czy zniszczona. Mydło dobrze się pieni, ma delikatny, prawie niewyczuwalny, świeży zapach. Dwustugramowa kostka za tę cenę to bardzo wiele - potrzebowałam aż czterech miesięcy, żeby całkowicie je zużyć. Skład nie zachwyca, pozostawia naprawdę wiele do życzenia, szczególnie jeśli chodzi o obecność sodium tallowate czy pochodnej disodium EDTA, na pewno nie nazwałabym go "naturalnym" ale produkt wydaje się być niezłą alternatywą dla drogeryjnych żelów do twarzy czy pod prysznic, jeśli aktualnie czekamy na wypłatę bądź stypendium.

Skład: Sodium Tallowate, Sodium Cocoate, Aqua, Glycerin, Sodium Chloride, Tetrasodium EDTA, Tetrasodium Etidronate.

Czemu Disodium EDTA może być groźne? Mimo, że, według najnowszych badań, w produktach dopuszczonych do sprzedaży poziom EDTA jest zbyt niski aby spowodować szkodę dla organizmu ludzkiego, to jednak nie poleca się używać produktów zawierających go np. w trakcie ciąży, dodatkowo łączenie go z sodą oczyszczoną lub witaminą C może zaowocować powstaniem w naszym organizmie związków rakotwórczych. Jego duże ilości w przemyśle są także jednym z czynników zanieczyszczających środowisko.
Sodium tallowate jest substancją wytwarzaną ze zwierzęcego tłuszczu.

wtorek, 20 maja 2014

Oczyszczająca maseczka Ubtan - Hesh

Czy maseczka naprawdę może pomóc na uczulenie czy trądzik? Do tej pory śmiałam w to wątpić, bo nawet zachwalane Khadi (z czasów gdy nie były jeszcze podrabiane) nie potrafiła poradzić sobie z niektórymi przypadłościami tego typu. Okazało się, że moja skóra po prostu potrzebowała czegoś innego i tym czymś okazała się oczyszczająca maseczka Ubtan od Hesh. 

Wystarczyło jedno nałożenie a wszystko co przez dwa tygodnie szorowałam neem i różnymi specyfikowi zniknęło jak ręką odjął. Jestem naprawdę w wielkim szoku. Po zmyciu efekt nie był jeszcze tak widoczny, ale na drugi dzień po nałożeniu oleju arganowego na noc skóra wygląda idealnie: jest leciutko napięta, przebarwienia niemalże w zupełności zniknęły, a po głębszych ranach pozostały drobne ślady. Nie jestem też przesuszona i nie ma śladów po żadnych skórkach. Może pomógł tu argan, ale stosowany wcześniej bez nałożenia maseczki nie dawał takiego efektu. Nie wiem jak to możliwe, ale stało się, udało mi się uporać z krzywdą wyrządzoną mi przez tani krem BB w 100%. 

Maseczkę stosować można również jako mydło, jednak jeszcze nie miałam okazji tego spróbować. Zdecydowanie polubiłam się z Ubtan i jest to do tej pory moja ulubiona maseczka. W przeciwieństwie do innych mazidełek z Hesh nie zostawia skóry lekko żółtawej, co jest dla mnie również wielkim plusem.

Zapachem nieco przypomina bulion wymieszany z mocnymi, świeżymi ziołami. Nie jest jednak zbyt drażniący, przynajmniej według mnie. 

Skład: Skład: Nagarmotha (Cyperus Rotundus), Rose Petal Powder (Rose Alba), Sandalwood Powder (Santalum Album), Kachura (Curcuma Zedoria), Bawchi (Psorolea Corylifolia), Anantmul (Hemidesmus Indicus), Amba Haldi (Curcuma Amada), Wala (Andropogan Muircatus), Manjishta (Rubia Cordifolia), Orange Peel Powder (Citrus Aurantium), Multani Mati (Fuller's Earth), Perfume.

Nota od producenta dla alergików: "Porady dla alergików: maseczka Ubtan jest produktem naturalnym, mimo wszystko jest zalecane w przypadku bardzo wrażliwej cery przeprowadzić test na małym odcinku skóry, ze względu na możliwość reakcji na indywidualną wrażliwość cery. Jeśli po 24h nie pojawi się zaczerwienienie lub świąd, maseczkę można bezpiecznie używać."

poniedziałek, 19 maja 2014

Lass Naturals -Mydełko tonizujące z neem i bazylią

Kosmetyki indyjskie i ich kupno przypomina rosyjską ruletkę. Albo trafi się idealnie, albo znajdziemy produkt pełen dobroczynnych składników wymieszanych z żrącą chemią. Lass Naturals jest jednak w miarę bezpieczne i z większością ich produktów jestem silnie związana.

Z chęcią sięgnęłam więc po mydełko tonizujące z neem i bazylią, które nabyłam w helfach zaraz przed wyjazdem do Pragi, jako, że zapomniałam swojej ukochanej pianki od Baikal Herbals i mydełka Aleppo. Chociaż mieli w helfach cały koszyk mydełek zdecydowałam się właśnie na to jako, że i ja i współautorka mamy ostatnio problemy natury trądzikowej. 

Jakie są moje wrażenia po paru dniach stosowania?
Rzeczywiście mydełko dobrze radzi sobie z różnymi wypryskami, wągrami i tym podobnymi. Doskonale czyści skórę, która wygląda po zastosowaniu znacznie lepiej. Dodatkowo nie jest mocno wysuszające i po aplikacji lekkiego kremu na dzień przesuszenia nie ma w ogóle. Nadaje się także do mycia włosów. Są po nim bardzo sypkie, ale nie suche, nie polecałabym jednak stosować go za często w ten sposób, mnie przycisnęła potrzeba. Na ciele również sprawdza się bardzo dobrze. Ma silny, przyjemny ziołowy zapach charakterystyczny dla neem i bazylii. Są to dwie dominujące nuty zapachowe mydełka, które niezwykle mnie oczarowały, bowiem doskonale się ze sobą łączą.

Jeśli chodzi o większe uszkodzenia skóry, które wywołał u mnie jeden z europejskich kremów BB którego użyłam przez pomyłkę, to tu mydełko już nie pomogło i rany nadal się nie goją. Dlatego tak na marginesie proszę was: jeśli chcecie krem BB zainwestujcie w azjatycki, niż w drogeryjnych oszustów.

Skład:  Coconut Oil, Castor Oil, Olive Oil, Cotton Seed Oil, Rose Water, Sugar, Aloe Vera , Neem Oil, Basil Oil, Tea Tree Oil, Neem Powder, Basil Powder  Oleje zawarte w mydle są wyłącznie pochodzenia roślinnego.

środa, 14 maja 2014

PRERAFAELICKI PIĄTEK 3.- Jak dbano o włosy w XIX i na początku XX wieku? cz.I

źródło: http://www.barnorama.com/the-sutherland-sisters/
Dziś prerafaelicki piątek jest w środę, ze względu na nasz wyjazd do Pragi.
Patrząc na włosy XIX-wiecznych dam, takich choćby jak siostry Sutherland, których zdjęcie widzimy u góry, zastanawiamy się często, jak to możliwe, że ich włosy były takie długie i gęste, tym bardziej, że nie miały one dostępu do przeróżnych specyfików jakie stosujemy na co dzień. Być może to właśnie brak wszechobecnej chemii był pomocny przy hodowaniu pięknych włosów, którymi zachwycali się także prerafaelici.  Nie jest  prawdą, że nie myto się w ogóle, albo raz na rok. Włosy w XIX wieku myto najczęściej co tydzień/dwa tygodnie. Ważne było regularne szczotkowanie, które pobudzało włosy i za pomocą którego usuwano te, które wypadły.

Czego więc używano?
Może się to wydawać zaskakujące, ale szampony jakie znamy pojawiały się już na początku XX wieku, ale nie przyjęły się aż do lat 30, ze względu na to, że zlepiały włosy i powodowały alergie. Były jednak i przepisy na domowej roboty szampony, o których możemy poczytać w tej sympatycznej książeczce z 1905 roku, czyli wczesny XX wiek: https://archive.org/details/manualonbarberin01mole
Znajdziemy tam między innymi szampon na bazie rumu.

siostry Sutherland źródło: http://www.barnorama.com/the-sutherland-sisters/
 Czym więc się myto?
Najpopularniejszym środkiem piorącym kędziorki było mydło. Najczęściej było to tak zwane mydło kastylskie i inne rodzaje mydeł łagodniejszych niż to stosowane przy szorowaniu ciała. Moda na mycie włosów mydłem wróciła do nas trochę dzięki mydłom Aleppo, jednak nie każdemu ona służy. Przy twardej wodzie może nas spotkać niemiła niespodzianka spowodowana sklejaniem się kosmyków. Wymaga to też dużej cierpliwości, stąd nie każdemu się chce. Efekt jest jednak warty poświęcenia.

Innym środkiem do czyszczenia włosów była herbata, stosowały ją głównie brunetki i szatynki, a także blondynki, które chciały nieco przyciemnić swój naturalny kolor. Podobne działanie wykazuje także kora dębowa, jednak lepiej stosować ją jako płukankę, niż zamiennik środka czyszczącego, bo mycie włosów samą herbatą jest niezbyt skuteczne.

Jako odżywkę kobiety żyjące w XIX wieku stosowały żółtka jajek. Najczęściej mieszano je z ciepłą wodą i przemywano nimi włosy. Zabieg ten miał chronić kosmyki przed przesuszaniem i uszkodzeniami. Następnie miksturę zmywano.
jedna z sióstr Sutherland źródło: http://www.barnorama.com/the-sutherland-sisters/

wtorek, 13 maja 2014

Kolejna płukanka brzozowa z odrobiną olejku cedrowego

źródło: Wikipedia
Wyprodukowałam wczoraj kolejną płukankę brzozową. Tym razem z liści, nie kory jak miało to miejsce ostatnio. Podczas jednego ze spacerów po okolicznych łąkach miałam okazję nazbierać mnóstwo brzozowych listków, które następnie ususzyłam. Pomogło mi w tym słońce, które w dwa dni uporało się z idealnym wysuszeniem brzozowych listków.

 Przygotowałam z nich wywar w następujący sposób:
Dużą łyżkę stołową pokruszonych listków brzozowych zalałam 0,5 l wrzącej wody. 
Odstawiłam na 20 minut (dodam, że zapach jaki wyszedł podczas tego procederów z liści był dużo przyjemniejszy niż przy korze). Odcedziłam wywar i poczekałam aż wystygnie po czym dolałam do niego 5 kropelek olejku cedrowego. 

Otrzymana mikstura jest bardzo lekka i niemalże bezbarwna, ma lekko zielonkawy odcień, może więc zostać użyta pod koniec mycia głowy, przy ostatnim spłukiwaniu. Nie skleja włosów i nadaje im przyjemną miękkość. Jej zapach jest odrobinę słodkawy, ale bardzo delikatny i po wyschnięciu włosów jest niewyczuwalny. Zarówno brzoza jak i olejek cedrowy mają działanie przeciwłupieżowe, czy to prawda? Przekonam się przy częstszym stosowaniu.

Olejek Cedrowy od Dr. Beta - kosmetyk i zapach

Podobnie jak z kadzidłami trudno jest trafić na dobre olejki eteryczne. Można je oczywiście zamówić od firm produkujących półprodukty do kosmetyków, ale można też skorzystać z Dr. Beta. Jest to jedna z niewielu firm, która pokazuje skład swoich produktów. Na rozpiskach dołączonych do olejków mamy składy całej serii. 

Olejek cedrowy, o którym piszę, jest 100% naturalny i jak większość olejków może uczulać, dlatego przed zastosowaniem lepiej dowiedzieć się czy nie ma się na niego alergii. Jest to tani olejek eteryczny i nie jest on zazwyczaj podrabiany, bo zwyczajnie się to nie opłaca. Zdarza się jednak, że zamiast jałowca wirginijskiego jest wykonywany z tzw. cedru białego. Olejek z jałowca ma bezbarwny kolor i trwały zapach, olejek z tui jest ciemniejszy. Mimo niskiej ceny ma on bardzo sympatyczne właściwości, które między innymi pomogą uporać się z trądzikiem, czy łupieżem.

Pierwsze co może ukłuć was w nozdrza to jego zapach, który jest bardzo daleki od tego co zwykło się nazywać "cedrowym zapachem". Jest to woń jałowca (w końcu z niego jest produkowany) i można by go porównać do zapachu mchu, albo mokrej kory. Na pewno nie spodoba się każdemu, warto się jednak do niego przekonać. Jest całkiem intensywny, ale nie tak mocno jak na przykład olejek goździkowy, którego wystarczą dwie krople, żeby wypełnić zapachem cały pokój.

Parę kropel olejku można dodać do kremu, ma on bowiem działanie antyseptyczne (używanie go w czystej formie może skończyć się wysypką, więc nie polecam).  Doskonale sprawdza się także przy łagodzeniu dolegliwości związanych z bolesnym miesiączkowaniem. Pomaga przy zwalczaniu łupieżu, więc spokojnie można dodać go do szamponu (byle nie za dużo). Działa też kojąco u neurotyków. Pobudza krążenie krwi i stosuje się go przy leczeniu "pomarańczowej skórki". Można więc powiedzieć, że jest bardzo wszechstronny. Nadaje się do inhalacji, ale nie powinno się go pić. Można też wkroplić go do kominka, czy zastosować przy kąpieli.

Chociaż jest pomocny przy wielu kobiecych dolegliwościach zapach ten jest zdecydowanie męski. Bardziej dzienny niż wieczorny. Stosuję go nie tylko leczniczo, ale także lubię go wdychać ze względu na to, że bardzo podoba mi się jego specyficzny, balsamiczny zapach, ale tak jak mówiłam, z pewnością są osoby, którym się nie spodoba, najlepiej więc obwąchać go w sklepie stacjonarnym nim zdecydujemy się na zakup.

Skład: Juniperus Virginiana Oil.

poniedziałek, 12 maja 2014

Kadzidła Greckie o zapachu dzikiej róży

Ciężko jest znaleźć dobre kadzidła. Półki różnych sklepów zapełnione są tanimi patyczkami nasączonymi różnymi syntetycznymi substancjami nieznanego pochodzenia. Dodatkowo ich zapachy też są bardzo często mocno dyskusyjne. Nie toczę tu jednak krucjaty przeciwko nim, uważam, że racjonalne użycie takiego kadzidełka raz na jakiś czas nie spowoduje tego, że wszyscy nasi domownicy, dwu- i czworonożni, dostaną od tego momentalnie raka i umrą w straszliwych męczarniach. Należy jednak pamiętać o rozsądku i nie robić sobie w mieszkaniu komory wypełnionej siwym dymem każdego dnia gdy dopadnie nas chandra. Można też sięgnąć po tradycyjne kadzidła kościelne.

Ich produkcją i importem zajmuje się między innymi firma Prema (można u nich dostać też wino mszalne i opłatki). Jednym z ciekawszych produktów jaki oferują są kadzidła greckie. Producent pisze o nich:  
 "Oryginalne kadzidło greckie produkowane ręcznie zgodnie z recepturą mnichów z góry Atos, z najlepszych żywic i olejków kwiatowych."
Dostępnych jest parę zapachów, jednak ja zdecydowałam się na dziką różę. O to jak wygląda:


Obsypane białym proszkiem żywiczne prostokąciki. Zapakowane są w foliową torebkę, która zapobiega zwietrzeniu ich zapachu. A ten jest wspaniały. Dokładnie tak pachnie dzika róża. Dodatkowo wyczuwalna jest nuta żywicy przypominająca tradycyjne olibanum. Zapach jest intensywny, naturalny, nie czuć w nim żadnej sztuczności. Utrzymuje się bardzo długo, tak jak większość niesyntetycznych kadzideł. W żadnym wypadku nie jest duszący. Zapach dzikiej róży koi smutki i jest stosowany przez aromaterapeutów. Trzy małe kwadraciki są w stanie wypełnić wonią duży pokój i korytarz. Są więc bardzo wydajne. 

Co do samego zapachu to jest bardzo kobiecy. Nic więc dziwnego, że dzikie róże były poświęcone boginiom. Według antycznych Greków stworzyła je Afrodyta. Rzymianie przypisywali ich powstanie Florze. W "Złotym Ośle" Apulejusza Izyda porównywana jest właśnie do tego kwiatu. Archeolodzy odkryli drobinki dzikich róż na wielu starożytnych ołtarzach poświęconych kobiecym bóstwom. Bogini po prostu za nimi przepada. A ja wierzę w jej dobry gust i podzielam Jej zachwyt.

 Pomaga skupić myśli i wprowadza mnie w mistyczny nastrój. Podczas moich praktyk religijnych nie będzie mogło zabraknąć tej woni. Nie żałuję mojego zakupu i z pewnością będę nabywać kolejne paczuszki.

niedziela, 11 maja 2014

Wosk zapachowy "Niebiański" od Craft and Beauty


Będąc niezwykle zadowolona z wosku o zapachu granatu z miłą chęcią sięgnęłam po "niebiańską" woń, chociaż nie powiem czasem zastanawiam się nad pochodzeniem oleju palmowego, z którego wykonywane są produkty od Craft and Beauty. 

Przejdźmy jednak do zapachu. Na DaWandzie możemy przeczytać, że zapach niebiański to:  "soczyste jabłka na skomplikowanej bazie jaśminu, cyklamenu i płatków róż."

Jak to się ma w praktyce? Nie czułam absolutnie żadnych jabłek! Jaśmin cyklamen i płatki róż wydawały się ginąć w tle za wonią, w której dominowała nuta migdałowa. Chociaż uwielbiam zapach migdałów, to jednak nie tego się spodziewałam po wosku "niebiańskim". Być może zawiniło tu połączenie składników, ale opis znacznie odbiega od tego jak prezentuje się wosk w praktyce. To nie znaczy, że zapach jest nieprzyjemny! Wręcz przeciwnie, słodko-ciasteczkowe nuty, przypominające lody, czy watę cukrową są bardzo miłe moim nozdrzom. Więc suma sumarum nie mam powodów do płaczu. Ale jest w tym wszystkim łyżka dziegciu. 

W przeciwieństwie do "granatu", "niebiański" zapach nie jest tak trwały i mocny. Ulatnia się bardzo szybko i jego intensywność jest znikoma. Po ponownym rozpaleniu zapach praktycznie nie istnieje. Szkoda. 

Drugi raz się na niego nie skuszę ze względu na nietrwałość zapachu, chociaż sam w sobie jest bardzo fajny, to rozejrzę się za innymi migdałowymi specyfikami. .

piątek, 9 maja 2014

PRERAFAELICKI PIĄTEK - 2.Kilka słów przeprosin i wielkie inspiracje.


Witam w moim skromnym kąciku po dosyć długiej przerwie, spowodowanej dosyć prozaicznym powodem – całkowitym brakiem dostępu do Internetu u jednej z nas (bloga prowadzą bowiem dwie osoby ;)). Szczęśliwie,  niesforne połączenie zostało naprawione, autorka może więc spokojnie katować was dalej ciekawostkami z prerafaelickiego półświatka.
Dzisiaj zaś krótko, zwięźle i na temat. Postanowiłam, drodzy czytelnicy, podzielić się z Wami moimi czterema ulubionymi obrazami Rossettiego, ukazującym jego słynne, uduchowione piękności. Być może będą stanowić one pewną inspirację w kwestii dbania o swoją urodę. Źródło zdjęć stanowi nieoceniona angielska wikipedia.


Bocca Baciata (1859) - na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim ogromna fryzura, będąca znakiem rozpoznawczym Fanny Cornforth, która pozowała do tego obrazu.

Rzymska wdowa (1862?) - zachwyca bladością skóry, gładką cerą oraz gęstymi lokami.



słynna Lady Lilith (1868) - w odróżnieniu od swojej o rok starszej poprzedniczki o twarzy Alexy Wilding, obraz stał się jednym z najpopularniejszych wyznaczników definicji prerafaelickiego piękna.

Veronica Veronese (1872) - pozowała znów Alexa Wilding. Szczupła sylwetka, schowana pod obszerną suknią, oraz chorobliwa wręcz bladość to typowe cechy prerafaelickiej modelki.


O Lilith, żonie Adama (już potem
Damą mu była Ewa), chodzą wieści,
Że zanim jeszcze prawdę wąż zbezcześci,
Ona kłamała i że pierwszem złotem
Były jej włosy... I swych czarów splotem
Chytrze wpatrzona w siebie, mężczyzn pieści,
Aże w swej sieci ich ciało pomieści,
Serce i życie, młoda, choć nawrotem
Lat coraz starsza jest ziemia... Twe zioła
To mak i róża: bo któż całunkowi
I snu przemocy oprzeć się wydoła?
Gdy na cię spojrzą młodzi, już gotowi
Na żer twój; Lilith, twe złoto ich złowi:
Serce im włos twój oplecie dokoła...
tłum. Jan Kasprowicz


Moja płukanka brzozowa z dodatkiem miodu

O zaletach płukanek miodowych i brzozowych wie większa część kosmetycznej blogsfery. Nie każdy reaguje na nie dobrze. U mnie eksperymenty z miodem kończą się zazwyczaj sianem na głowie, choć czasem udaje się sprawić, by włosy były po nim lśniące i gładkie. Brzoza spisuje się u mnie zawsze bardzo dobrze. Moje włosy mają tendencję do łamliwości, stąd płukanka, którą wam dzisiaj prezentuję ma za zadanie tej przypadłości przeciwdziałać.

Dziś zdecydowałam się odrobinę poeksperymentować i stworzyć płukankę brzozową z dodatkiem miodu.  Jako dodatek wkropliłam do mojej mieszanki odrobinę oleju z pestek moreli, która zazwyczaj u mnie zapobiega nadmiernemu przesuszaniu się włosów. Jak widzicie na zdjęciu nie wygląda ona zachęcająco, ale póki co u mnie działa, a to najważniejsze.

 Składniki płukanki:
3 duże stołowe łyżki kory i gałązek z brzozy
500 ml wody (część rzecz jasna wyparowała w gotowaniu)
10 kropel oleju z pestek moreli
2 małe łyżeczki miodu

Jak ją robię?
Brzozowe gałązki i korę zalewam wodą i gotuje około 10 minut, po zakończeniu gotowania wkraplam olej i miód. Potem przelewam miksturę do innego naczynia i pozostawiam na 25 minut. Odcedzam napar i pozostawiam do ostygnięcia. Aplikuje go podczas mycia, pozostawiam na 15 minut na włosach i delikatnie spłukuję małą ilością chłodnej wody. 

Efekt jaki zaobserwowałam u siebie zaraz po myciu:
Włosy ładnie lśnią i nie są przesuszone. Na efekt długoterminowy muszę poczekać, ale pierwsza faza mojego eksperymentu bardzo mnie zadowala.


Pervoe Reshenie, Przepisy Babci Agafii, Organiczny krem - żel do powiek do 35 lat

Jak wiecie (albo nie) jakiś czas temu zamówiłam krem do powiek od Pervoe Reshenie. Krem na dzień z tej samej serii raczej mnie nie ujął, ale postanowiłam dać specyfikowi na powieki szansę, jako, że krem od Lass pod oczy zupełnie się u mnie nie sprawdził, a coś jednak patrzałkom się przyda. 

Po paru tygodniach stosowania mam następujące wrażenia:
Krem jest bardzo lekki, wodnity, zdecydowanie nie ma konsystencji żelu. Dość dobrze radzi sobie z moimi naprawdę widocznymi żyłkami i cieniami wokół oczu. Skóra w tych okolicach wygląda znacznie zdrowiej. Nie dajmy się jednak zwieść, bo moje przypadłości nie zniknęły zupełnie. Jednak nie mogę odmówić kremikowi, że pomógł przy ich tuszowaniu. Wchłania się bardzo dobrze i nie pozostawia na skórze filmu. Czasami używam go także jako kremu na dzień, w przypadkach, gdy nie wychodzę z domu i również potrafi nawilżyć moją skórę w odpowiednim stopniu, chociaż wówczas na noc muszę położyć coś mocniejszego. Krem delikatnie ściąga i napina skórę i powiem szczerze, że podoba mi się to uczucie. 

Jest całkiem wydajny i po miesiącu stosowania tubka nadal wydaje się pełna. Mam jedynie trochę pretensję do opakowania, z którego czasem wyleje się zbyt wiele.

Co do składu:
Aqua with infusions of organic extract of Organic Angelica Archangelica, Rosa Dahurica Pallas Extract, Ribes Aureum Seed Oil, Althaea Officinalis Oil, Octyldodecanol, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Polyglyceryl-3-Methylglucose Distearate, Soja Dauricus Oil, Tocopherol, Ascorbic Acid, Xanthan Gum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Organic Parfum, Limonene.

Emolienty są pochodnymi alkoholu, bądź są pochodzenia roślinnego. Zastosowano w kremie naturalne zapaszki, co do Limonenu, to w dużych ilościach powoduje on nowotwory u szczurów, na których go testowano, ale w ilości mniejszej przynosił działanie odwrotne. U ludzi badania nie wykazały ani działania kancerogennego ani rakobójczego. Może za to uczulać, chociaż jest tu w składzie na końcu, to jednak warto to zaznaczyć. 

sobota, 3 maja 2014

Rozdanie u SarinaCosmetics

Więcej informacji na: http://sarinacosmetics.blogspot.com/2014/05/rozdanie.html

DO WYGRANIA JEST:   
  Lekki krem brzozowy Sylveco 50 ml    
Biała glinka Anapska z jonami srebra Fitokosmetik 100g   
 Olej do włosów Sesa 90 ml    
Tusz do rzęs Max Factror 2000 calorii - black (nie kupiony w drogerii stacjonarnej, nigdy nie otwierany)     Miniaturka odżywki do włosów Mythos z soją i miodem 50 ml

Yankee Candle - Home Sweet Home

Z pewną dozą ostrożności podchodziłam do wielkiego "bum" na Yankee Candle jakie wybuchło jakiś czas temu na przeróżnych blogach. Zanim do nich podeszłam próbowałam innych wosków i muszę przyznać, że Yankee są z nimi porównywalne. Zachęcam jednak by na nich nie poprzestawać i dać szansę innym producentom, choćby rodzimemu Craft&Beauty. 

Największe zastrzeżenia, podobnie jak to było z Kringle Candle mam do parafiny, ale tak jak już mówiłam wcześniej, po wnikliwej lekturze badań sporządzonych przez związek amerykańskich producentów świec sądzę, że woskom z parafiny można zaufać i nie powinny nikogo wysłać na tamten świat. Na pewno są one "zdrowsze" od tanich kadzidełek nasączonych syntetycznymi zapachami.

Co do wosku "Home Sweet Home" to ujął mnie już kiedy wąchałam go w sklepie. Intensywnie cynamonowy i korzenny. Nie zastanawiałam się dłużej i zwyczajnie musiałam go kupić. Przy krojeniu wosk kruszy się w drobny mak, co nie ma miejsca przy produktach Kringle, Organique czy Craft&Beauty. Trudno zebrać wszystkie te maciupkie drobinki razem, tym bardziej, że i większe kawałki rozsypują się jak piasek. To jeden z większych minusów Yankee. 

Zapach jest zaś rajski. Bardzo intensywny i naprawdę odrobina tarty wystarczy by wypełnić wonią przypraw i cynamonu całe mieszkanie. Po paru godzinach palenia uwalnia się w nim delikatna nuta migdałowa. Jest to zapach niezwykle ciepły i zdecydowanie wieczorny. Jest za ciężki na dzień. Pasuje do tlących się spokojnie świec. Na pewno wrócę do niego gdy zużyję pierwszą tartę.

Po ponownym rozpaleniu zapach jest znacznie mniej intensywny co srodze mnie zawiodło. 1/4 wosku wystarczy na 3 godziny palenia. Woń utrzymuje się jeszcze przez parę godzin.

czwartek, 1 maja 2014

Pervoe Reshenie, Baikal Herbals, Krem odżywczy do twarzy na noc do cery suchej i wrażliwej

Pisałam już wielokrotnie, że przepadam za linią Baikal Herbals. Mając już cały zestaw kosmetyków w moich zbiorach nie zabrakło także kremu na noc z tej serii. Jak się u mnie sprawdza krem do cery suchej i wrażliwej?

Bardzo poprawnie. Ma przyjemną konsystencję i łagodny, kwiatowy zapach. Bardzo dobrze się wchłania i nie zostawia filmu. Nad ranem skóra jest przyjemnie nawilżona. Uporałam się z problemem jakim były dla mnie łuszczące się skórki odchodzące od twarzy. Po paru dniach cera wygląda znacznie bardziej promiennie. Jest doskonały na letnie wieczory, ale zimowymi, czy raczej podczas sezonu grzewczego, potrzeba mi czegoś mocniejszego. Poza tym oceniam go bardzo dobrze i chętnie nabędę kolejne opakowanie. Producent zaleca go osobom powyżej 25 roku życia, chociaż wg mnie dla takich może być zwyczajnie za słaby.

Krem jest bardzo wydajny, choć wygląda niepozornie będąc zamkniętym w podłużnym pojemniczku (50 ml) z . dyfuzorem, który zapobiega rozlewaniu się kosmetyku. Używam go od lata 2013.

Miałam z nim jedną nieprzyjemną przygodę. Używany jako krem dzienny wywołuje u mnie zaskórniki. Nie należy go łączyć z podkładem, czy kremem bb. Nocami tego typu reakcja nigdy nie wystąpiła.

Skład:
Aqua with infusions of: Organic Palmonaria Officinalis Extract, Hippophae Rhamnoides Oil, Bergenia Сrassifolia Extract, Organic Salvia Officinalis Seed Oil, Organic Malva Sylvestris Extract; Вutyrospermum Рarkii, Glycerin, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Oleyl Erucate, Caprylic/Capric Triglyceride, Dicaprylyl Ether, Polyglyceryl-2 Dipolyceryl Dipolyhydroxystearate, Sorbitan Sesquioleate, Aluminium Stearate, Bisabolol, Magnesium Sulfate, Glyceryl Stearate SE, Saccharide Isomerate, Allantoin, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Parfum Citric Acid
brushes and patterns by: http://miss-deviante.deviantart.com/ & http://crazy-alice.deviantart.com/. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Follow The Author

Followers